Ożywiamy się tylko wtedy, gdy sytuacja zmusza nas do buntu.
Kilka tygodni przed olimpiadą w Vancouver wybuchł konflikt między naszymi kandydatami do medali. Kiedy Justyna Kowalczyk poskarżyła się mediom, że zimno jej w kurtkach dostarczonych przez Polski Związek Narciarski. Adam Małysz skomentował to następująco: – Nie wiem, o co jej chodzi. Byliśmy w Kuusamo w tym samym czasie. Chodziliśmy w cieńszych kurtkach i nikomu nie było zimno. Przecież ma wszystko, czego chce. Gdy tworzył się tzw. Team Małysz, miałem skrupuły, że tylko na mnie będzie pracować trzech ludzi. Justyna ma w sumie siedmioosobowy sztab. W obronie naszej najlepszej biegaczki natychmiast stanął jej trener, Aleksander Wierietielny: – Małysz niech nie podskakuje i nie wypowiada się o sprawach, o których nie ma pojęcia.
Choć w sprawie kurtek racja była ewidentnie po stronie Justyny, wypowiedź jej szkoleniowca zabrzmiała dość niezręcznie. No bo jak można sugerować, żeby Adam nie podskakiwał, skoro cała Polska pragnie, aby właśnie podskakiwał, a nawet skakał, i to jak najdalej. Tak, byśmy wszyscy mogli się wreszcie cieszyć z olimpijskiego złota. Inna rzecz, że z opinii Małysza wyłania się bardzo ciekawy – i prawdziwy! – obraz polskiego sportowca.
Podczas gdy liderzy innych ekip narodowych mogą korzystać z usług co najmniej kilkunastu trenerów, serwismenów, specjalistów od przygotowania fizycznego czy psychologów, polski narciarz powinien minimalizować swoje potrzeby. Najlepiej, żeby miał jednego trenera, występował w wytartym swetrze, a narty osobiście smarował woskiem z podhalańskich pasiek. Im bardziej będzie samotny i pozbawiony wsparcia technicznego, tym lepiej wyszlifuje wolę zwycięstwa.
Wjednym z esejów Gilbert Keith Chesterton opisuje symboliczne zdarzenie, którego był świadkiem w Polsce podczas zawodów hippicznych z międzynarodową obsadą. Na końcu trasy ustawiono niezwykle wysoką przeszkodę. „Nieco wesołości i nieco współczucia” na trybunach wzbudził pewien młody Polak, który na chwilę stracił kontrolę nad koniem. „Wziął dość niską, najbliższą przeszkodę, a następnie – wydawało się – nabierając nie wiadomo skąd dzikiego rozpędu, z jednym strzemieniem bujającym luźno, pochyliwszy się w siodle, zaatakował ostatnią, niezwyciężoną przeszkodę i pierwszy spośród wszystkich zawodników przeleciał nad nią jak ptak. Ktoś siedzący koło mnie wykrzyknął po angielsku: To jest w stylu Polaków!”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel, poeta, publicysta, redaktor pisma "44"