Fragmenty książki Marka Strzały „Dzień, w którym zgasło słońce nad Manhattanem. 11 września 2001 r. Co naprawdę wtedy się wydarzyło”
Rydwany apokalipsy
O 18.19 pracownicy American Airlines z Biura Rezerwacji w stutysięcznym Cary w Północnej Karolinie odebrali dziwny telefon z pokładu jednego ze swoich samolotów. Sadler niemal od razu włączył alarm, który automatycznie uruchomił też nagrywanie.
– Numer 3 w tyle – przedstawił się kobiecy głos i ciągnął chaotyczną relację. – Kokpit nie odpowiada. Ktoś jest zasztyletowany w klasie biznes i... Jak myślę, tam jest gaz łzawiący... że nie można oddychać. Nie wiem, myślę, że nas porywają. (...) Nazywam się Betty Ong. Jestem trzecią stewardesą (...).
– Możesz opisać osobę, która jak powiedziałaś... – Winston Sadler chciał znać więcej szczegółów. – Co jest z tym kimś w klasie biznes? (...)
– ...i nasz numer piąty – kontynuowała Betty Ong. – Nasi pasażerowie z pierwszej klasy są... Stewardesa i nasza intendentka zostały pchnięte nożem. I nie możemy dostać się do kokpitu, drzwi się nie otwierają. Halo?
– Aha, spisuję to, wszystkie informacje – wyjaśnił Sadler.
(...) – Czy dzwoniliście do kogoś innego? – wypytywała Gozales. – Nie – odparła stewardesa. – Ktoś dzwoni do medycznego i nie możemy połączyć się z doktorem...
W tym miejscu nagranie się urywa, dokładnie po pierwszych czterech minutach, bo taki limit czasu rejestracji rozmów został zaprogramowany w systemie świeżo wprowadzonym w American Airlines. Stewardesa Betty Ong pozostała jednak na linii. Niemal do samego końca (...)
Spokojnie, pożar jest u sąsiadów
Przez pierwszy kwadrans ewakuacja południowego wieżowca przebiegała sprawniej niż w północnym bliźniaku. Tam był pożar. Tu działały nawet windy, z czego wielu skwapliwie korzystało. (...) Syreny alarmowe milczały, podobnie głośniki wewnętrznego systemu ostrzegawczego. A kiedy wreszcie się odezwały, z megafonów popłynął uspokajający komunikat: w sąsiednim wieżowcu wybuchł pożar, nasz budynek jest bezpieczny, nie ma konieczności ewakuacji.
Część uciekinierów zawróciła z powrotem do swoich biur. Windy jadące w górę znowu się zapełniły.
Stanley Praimnath, zastępca wiceprezesa ds. administracyjnych w Banku Mizuho Corporation, prawie wychodził już z południowego wieżowca World Trade Center, kiedy zaczepił go jeden ze strażników. – Dokąd koledzy idziecie? – spytał.
– Cóż – odparł Praimnath – idę do domu.
– Dlaczego? – cerber wypytywał dalej. Praimnatha trochę to zdziwiło. Odpowiedź wydawała mu się oczywista. – Widziałem spadające kłęby ognia – wyjaśnił.
– Nie, wasz budynek jest niezagrożony i bezpieczny – stanowczo oświadczył strażnik. – Idźcie z powrotem do biura.
Po chwili wahania Stanley Praimnath zawrócił więc, wsiadł do windy i wyjechał na 81. piętro, gdzie mieścił się jego gabinet. (...)
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak