Nad wejściem do jej pracowni stylizacji, wizażu i makijażu „Siluete. Beauty&Styl;” w Warszawie wisi krzyż. Klientki mierzą suknie, nakładają podkład i puder na twarz, a Chrystus w przepasce na biodrach – prawie nagi.
Gdy ktoś decyduje się zajrzeć do Julity Wudarczyk, ma szansę nie tylko z szarej myszki zamienić się w piękność, ale też odmienić swoje wnętrze. – Julita posiada umiejętność słuchania jak najlepszy psycholog – mówią ci, którym pomogła i którzy chcieli się otworzyć. Niedawno przyszła kobieta po trzydziestce, załamana po śmierci narzeczonego. Zajęły się nie tylko zmianą stylu jej ubierania, doborem kolorów, wymianą zawartości szafy, ale dużo rozmawiały. – Odblokowałam ją – mówi Julita. Tak to poskutkowało, że w styczniu szyła jej suknię ślubną. Jako stylistka udziela porad w telewizyjnych programach. Dziennikarce „Urody” zwróciła uwagę, że nieświadomie nosi na ręce szkodliwy talizman. – Niektórzy uważają, że prowadzę biznesy, a rzucam niedzisiejsze teksty – śmieje się. – Ale nie wstydzę się powtarzać, że autorytet mam tylko w niebie. Ten krzyż w pracowni poświęcił ks. Andrzej z Komorowa, który wyspowiadał ją po 9-letniej przerwie. Zwraca uwagę na to, co dla niej najważniejsze.
W swoim królestwie sama dobrała każdy szczegół, tworząc przyjazną atmosferę. Porcelanowe filiżanki we wzorki, odpowiednie światło, na ścianach róże, namalowane przez Krzysztofa Skorupkę, współpracownika, projektanta i technologa odzieży. Właśnie przyniósł partię nowych sukienek. – Uwielbiam minimalizm z pieprzykiem – Julita pokazuje klasyczne suknie z oryginalnym dodatkiem albo uszyte z efektownego materiału. Prawie rok temu poznałam ją w mieszkaniu dr Marii Bienkiewicz, która jako pierwsza na świecie zorganizowała pochówek dzieci nienarodzonych. Razem oglądałyśmy zdjęcia ciał maleństw owiniętych w białe tetrowe pieluchy.
Drugi chrzest
Kiedy chodziła do liceum w Warszawie, też była obrończynią życia. Rozwieszała plakaty antyaborcyjne, a gdy na religii zobaczyła „Niemy krzyk”, postanowiła, że do łóżka pójdzie tylko z mężczyzną, który zostanie jej mężem. Ale potem jej drogi z Kościołem się rozeszły. – W naszej parafii nie było wspólnot młodzieżowych, a ja garnęłam się do ludzi – wspomina. Kiedy miała 16 lat, korespondencyjnie, przez klub „Pen Pals”, poznała się z baptystami z Ameryki. Jeden z nich, jak się okazało pastor, zaprosił ją na wakacyjny obóz organizowany w Polsce. Wiele o nich nie wiedziała, ale pojechała i znalazła to, czego brakowało jej na co dzień – zainteresowanie i akceptację. Rozmawiali też o Bogu w życiu, podając własne przykłady, nie tylko bazując na teorii, jak bywało na religii. – Wciągnęło mnie to jak narkotyk – przyznaje. Kiedy przyjmowała chrzest w jeziorze, dostała wysokiej gorączki, ale to ją nie zraziło.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych