Polacy sceptycznie patrzą na Centrum przeciw Wypędzeniom, które w Berlinie zbudują Niemcy. Jeśli jednak Centrum będzie opowiadać o polsko-niemieckiej historii z takim taktem, jak Muzeum Śląskie w Görlitz – to nie ma się czego obawiać.
Wystarczy przekroczyć graniczny most w Zgorzelcu i przejść około kilometra na Stary Rynek w Görlitz. Naprzeciw ratusza stoi, najpiękniejsza w mieście, renesansowa kamienica. Razem z Heniem, fotoreporterem, przekraczamy jej próg. I trafiamy na niezwykłą dla nas wystawę. Niezwykłą, bo w szkole uczono nas o dziejach Śląska tylko od X do XIII wieku. Potem była czarna dziura, długa na siedemset lat. Jakby Śląsk przestawał istnieć. A potem nagle znów spadał do podręczników z nieba w XX wieku.
Obaj dotknęliśmy w Görlitz historii, która przed laty była dla nas zakazana. Bo, według komunistów, nazbyt niemiecka.
Tyfus zabija Ślązaków
Jak wiele słyszałeś o straszliwym głodzie i epidemii tyfusu, które zabiły w 1848 r. tysiące Górnoślązaków? W tym muzeum dowiedziesz się o tym więcej. W jednej z gablot leży niepozorna książeczka z połowy XIX wieku. Naciskam guzik z napisem: „po polsku”. I nagle z głośniczka zaczyna płynąć głos lektora w najczystszej polszczyźnie. Słyszę, że Górny Śląsk był wtedy „prowincją nędzy na kresach Królestwa”. Królestwa Pruskiego, oczywiście. Kiedy władze nie mogły już dłużej lekceważyć szalejącej od siedmiu miesięcy epidemii, wysłały na Śląsk... wojsko. Ale także 26-letniego lekarza Rudolfa Virchowa, żeby napisał raport o epidemii. Rudolf jednak nie ograniczył się do robienia sekcji zwłok. I ku wściekłości władz ogłosił swój sensacyjny raport drukiem. To ta książeczka w gablocie.
Co w niej takiego sensacyjnego? Otóż Rudolf napisał, że prawdziwą przyczyną epidemii „jest ignorancja władz wobec polskojęzycznej ludności”, katastrofa żywnościowa i sanitarna, rozrzutność szlachty, pazerność fabrykantów. „Na tę zarazę nie pomogą lekarstwa, ale edukacja oraz całkowita i nieograniczona demokracja” – napisał. Pod koniec życia Virchow, wtedy już znany naukowiec, powiedział: „Te 16 dni na Górnym Śląsku zadecydowały o moim życiu”.
Śmiech i płacz
W tym muzeum przy wszystkich eksponatach są opisy po niemiecku i po polsku. Opowiadają o losach konkretnych ludzi. – A tu często widzimy zwiedzających, którzy na głos się śmieją – mówi Johanna Kutschera, pracowniczka muzeum. I ciągnie nas do głośników, z których „leci” śląska gwara. Wybierasz region Śląska, naciskasz przycisk, i już słyszysz na przykład staruszkę spod Kietrza. Opowiada w polskiej gwarze śląskiej, jak wygląda „świniobici”. Jeśli znasz niemiecki, możesz posłuchać też różnych dialektów, których używali niemieccy Ślązacy. Zaciągają w zupełnie różny sposób, co kilkadziesiąt kilometrów to inaczej. – Za to w ostatniej sali widujemy czasem starszych ludzi, którym szklą się oczy – dopowiada dr Martin Kügler, wicedyrektor. – To sala poświęcona wypędzeniom – mówi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak