Zdrowy rozsądek to za mało. Skomplikowana rzeczywistość społeczna wymaga przynajmniej podstawowej wiedzy. W jej zdobyciu może nam pomóc „Słownik społeczny”.
Kompetencja – to słowo wyjaśnia wiele. Jeszcze kilka lat temu politycy wiele mówili o społecznej gospodarce rynkowej. Nawet wpisano ją do Konstytucji. I co? I nic, bo mało kto z uchwalających ustawę zasadniczą rozumiał, co to oznacza w polskich warunkach. Podobnie tu i ówdzie ta czy inna partia odwołuje się do katolickiej nauki społecznej. Tylko że dla jednych oznacza to wyklinanie kapitalizmu z załamywaniem rąk nad „rozkradzioną” gospodarką, a dla innych pochwałę demokracji, rynku i wolności gospodarczej. Zamiast recept albo przynajmniej rzeczowej analizy mamy w naszym życiu publicznym nadmiar sloganów i etykiet przylepianych przeciwnikom politycznym. No i oczywiście afery.
Czy może być inaczej, kiedy posłom i ministrom wiedza, a raczej jej brak, nie przeszkadza w uchwalaniu nieskutecznego prawa czy w decyzjach ewidentnie szkodliwych. Obowiązuje zasada, że rozwiązanie rozsądne można brać pod uwagę po wypróbowaniu wszystkich głupich. Jeśli poza wąskim gronem uczonych mało kto rozumie, o czym mówi, zwłaszcza w sprawach społecznych, trudno dziwić się, że życie publiczne wygląda tak, a nie inaczej. Oczywiście wiedza o mechanizmach gospodarczych, namysł nad konsekwencjami wyborów politycznych nie wystarczą. Niemniej trzeba wiedzieć „jak to działa”, żeby uniknąć, a przynajmniej zminimalizować ryzyko błędu.
Wyraźnie widać rozdźwięk pomiędzy tym, co mówią i piszą specjaliści (np. jako uczestnicy debat telewizyjnych, radiowych i prasowych) a ofertą partii politycznych. Zdarzają się co prawda politycy znający się na rzeczy. Na ogół jednak mamy do czynienia z dosyć ordynarnym zabieganiem o głosy wyborców. A wtedy cel uświęca środki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Sebastian Musioł