"Rosjanie zobaczyli, jak szybko się rozwijamy, pokazaliśmy im kontrast pomiędzy naszymi narodami. To, co dla Ukraińców jest normalne - mikrofalówka, lodówka i tak dalej - dla dużej części ich społeczeństwa jest niedoścignionym luksusem. To również wpłynęło na podjęcie decyzji o rozpoczęciu inwazji" - wyjaśnia polityk.
Smyrnowa przyznaje, że Kijów zmaga się z problemami finansowymi, które utrudniają pomoc dotkniętym wojną cywilom. „Trudności te wynikają także z tego, że budżetu miasta nie zasilają obecnie opłaty komunalne, a czynsz płacony przez przedsiębiorców wynajmujących należące do miasta budynki został obniżony do poziomu jednej hrywny” - tłumaczy. „Obecnie do budżetu wpływa 50 proc. środków, które zasilały go przed wojną” - dodaje.
„Ważne jest zatem, żeby wspierać nas w tym czasie nie tylko na froncie militarnym, ale także codziennym, społecznym - niezbędne są nam środki na utrzymanie stabilnego poziomu życia mieszkańców” - wyjaśnia rozmówczyni PAP, stojąc na tle zniszczonego przez rosyjski ostrzał bloku na północy Kijowa.
„Po ataku musieliśmy opuścić budynek, ale wróciłam kilka dni później. Moje mieszkanie nie uległo aż tak dużemu zniszczeniu, żeby nie mogło się tam mieszkać. Nie jest tu całkiem bezpiecznie, ale nie mam gdzie iść” - mówi 60-letnia mieszkanka zniszczonego budynku.
Eksperci rozpoczęli proces mający ocenić, czy blok nadaje się do odbudowy i ponownego zamieszkania. Zapytani o to, gdzie obecnie mieszkają, mieszkańcy odpowiadają: „Gdzie kto może”. „Nie ma gdzie spać, nie ma gdzie jeść, nie ma gdzie żyć” - mówi 50-letni mężczyzna. „Dostaliśmy 2000 hrywien [ok. 300 zł] i to wszystko” – dodaje.
„Środki, które otrzymujemy z zagranicy, są przede wszystkim przekierowywane na front - naszym priorytetem jest w końcu wygranie wojny. Dlatego tak bardzo zależy nam na zintensyfikowaniu słabnącej pomocy: poza tym, co przekazuje żołnierzom, musimy mieć też jak pomagać cywilom” - tłumaczy radna z Kijowa.
W samej stolicy, ale szczególnie w otaczających ją wioskach, kolejki wracających do domów Ukraińców ustawiają się po przekazywaną im pomoc humanitarną. Nie wszędzie doprowadzono ciepłą wodę i prąd, wiele sklepów wokół Kijowa jest nadal zamkniętych, wiele osób pozostaje bez pracy i środków do życia.
Smyrnowa zwraca również uwagę na problem z powszechnym dostępem do paliwa. Częstym celem rosyjskich ataków padały stacje benzynowe, których ruiny widać na niemal każdej drodze prowadzającej do Kijowa. „Korzystamy z rezerw, które przede wszystkim muszą zaopatrywać armię, dlatego ważne jest, żeby każdy, kto przywozi na Ukrainę pomoc, przyjeżdżał z własnym zapasem paliwa” - apeluje.
Mówiąc o skali rosyjskich zniszczeń polityk zauważa, że chociaż Kreml obawiał się płynących z Ukrainy wzorców demokratyzacji i rozwoju kraju, ich powtórzenie w Rosji byłoby bardzo trudne. „Nie sądzę, żeby Rosjanie mogli pójść tą samą drogą, co my. Za bardzo się różnimy, oni nie są w stanie zobaczyć rzeczywistości taką, jaka jest. Tam rządzi 'imperialistyczny duch', która uniemożliwia im rozwój” - ocenia.
Dodaje, że inwazja i wynikające z niej sankcje cofnęły już Rosjan o 30 lat. „Uważam, że nałożone na Rosję sankcje powinny zostać zniesionego dopiero wtedy, kiedy wszyscy sprawcy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności i zapłacą za to, co zrobili i nadal robią na Ukrainie” - wskazuje.
Zapytana o to, czy widzi szansę na odbudowę zniszczonych relacji na poziomie społeczeństw ukraińskiego i rosyjskiego odpowiada: „Może za trzy, cztery pokolenia dojdzie do jakiegoś zbliżenia, ale obecnie w Rosji nawet dzieci poddaje się praniu mózgu”. „Nie wiem, kiedy wydostaną się z tego błędnego koła. Na pewno musieliby uznać ludobójstwo, którego dopuszczają się obecnie na Ukrainie”.
SYTUACJA NA UKRAINIE: Relacjonujemy na bieżąco