„Przebaczenie jest niełatwe, ale dużo trudniejsze jest życie bez przebaczenia” – pisze w ostatnim felietonie (GN 10/2022: „Uraza honorowa”) Franciszek Kucharczak, odnosząc się do historycznych relacji Polaków i Ukraińców. Cały tekst można przeczytać TUTAJ.
Publikujemy list czytelnika, rozwijający myśli z felietonu:
Szanowny Panie Franciszku,
przeczytałem Pana dzisiejszą "Tabliczkę sumienia" i całkowicie się z Panem zgadzam: jako osoba od 2005 roku jeżdżąca regularnie na Wołyń i mająca tam rodzinę (moja Żona jest Ukrainką).
Od siebie dodałbym następujące przemyślenia, będące efektem rozmów z Ukraińcami (także takimi, którzy wieszają flagę czarno-czerwoną obok niebiesko-żółtej):
- W świadomości przeciętnego Polaka zainteresowanego tematem, jeśli Ukrainiec deklaruje sympatię do UPA, to jest to równoznaczne z akceptacją krwawej rzezi dokonanej na Polakach. Zakłada się, że Ukrainiec MUSI o tym wiedzieć i w związku z tym akceptować ideologię ludobójstwa i to dokonanego w niesamowicie okrutny sposób. Przyznam szczerze: trudno mi uwierzyć, aby przeciętny Ukrainiec ZNAJĄCY detale rzezi wołyńskiej mógł popierać tego typu rozwiązania i metody. Pewnie będzie w to trudno uwierzyć Polakom, ale dla większości Ukraińców w ich przestrzeni pamięci rzeź wołyńska nie istnieje. Oni wieszając czarno-czerwoną chorągiew najczęściej utożsamiają się z symbolizowaną przez UPA ideą niezależnej, niepodległej Ukrainy.
- Czemu na samym Wołyniu temat rzezi jest mało obecny w powszechnej świadomości? Moim zdaniem powody są następujące: mordercy nie mieli po co specjalnie chwalić się swoimi "wyczynami" po 1945 roku, władza sowiecka tępiła wszystko, co związane z ukraińskim nacjonalizmem, więc temat przynależności do UPA i tego, co się tam robiło, stał się tematem tabu. O tym się nie rozmawiało, nie pytało – ze strachu przed stalinowską, a potem sowiecką władzą. Mój teść wspomina, że gdy jego kolega, student historii (w latach 80-tych!) chciał pisać coś o UPA – i to w kontekście "zdrajców narodu" – został wezwany przez dziekana na bardzo ostrą rozmowę, w której uczestniczył jakiś "smutny pan", zapewne z KGB.
- W okresie sowieckim władze robiły wszystko, aby maksymalnie zohydzić jakikolwiek ukraiński patriotyzm – członków UPA nazywano "zdrajcami narodu" i oskarżano o wszystkie, absurdalne nieraz zbrodnie. Po 1991 roku potrzebny był symbol – najlepiej z niedawnej przeszłości – zgodnie więc z zasadą wahadła zaczęto UPA przedstawiać mniej więcej tak, jak naszych Żołnierzy Wyklętych – jako walczących desperacko do końca bohaterów, którzy nigdy nie złożyli broni przed sowieckim wrogiem. I tacy właśnie "ukraińscy bohaterowie" funkcjonują w powszechnej świadomości Ukraińców. I z tym (a nie z mordem na polskich dzieciach) chce się najczęściej (poza radykalnymi wyjątkami) identyfikować przeciętny Ukrainiec. Nieporozumienia są już na poziomie językowym. Jeśli Polak słyszy, że młody Ukrainiec identyfikuje się jako "nacjonalista", to już budzi to najgorsze skojarzenia. Tymczasem, przynajmniej na Wołyniu, usus językowy jest taki, że słowo "nacjonalista" jest synonimem naszego "patriota".
- W związku z powyższym – Ukraińcy, gdy słyszą o rzezi na Wołyniu, często nie mogą w to uwierzyć. Czasem uważają, że powielamy sowieckie kłamstwa na temat UPA. Wziąłem kiedyś szkolny podręcznik ukraiński do historii. Znalazłem tam mniej więcej takie zdanie: "W 1943 roku doszło na Wołyniu do krwawych walk polsko-ukraińskich, w wyniku których zginęło bardzo dużo cywilów". Wszystko. Na "bohaterach" nie może być skazy.
- Nie spotkałem Ukraińca, który – będąc przekonanym o prawdziwości wydarzeń na Wołyniu – popierałby te akurat działania UPA. Przykładem może być mój teść – historyk z wykształcenia. Nie mógł uwierzyć w to, co mówiłem o rzezi na Wołyniu. Jako że bywały przypadki, że sowieccy dywersanci z NKWD przebrani w polskie lub ukraińskie mundury dokonywali zabójstw ludności cywilnej, aby "podgrzać atmosferę", był skłonny przypisywać sowieckim agentom dokonanie morderstw na Polakach. Jako historyk chciał jednak poznać polską wersję – obejrzał kilka programów dokumentalnych poświęconych rzezi. I ze smutkiem przyznał, że to niestety prawda i skaza na historii Ukrainy. W tym kontekście warto się zastanowić czy, gdy "żądamy przeprosin" od współczesnych Ukraińców, oni w ogóle wiedzą, o co nam chodzi.
- Dużo osób ocalałych z rzezi i ich rodzin przechowuje w rodzinach nienawiść do Ukraińców – tak to trzeba nazwać. Można oczywiście mówić o tym, że mają do tego podstawy – ale nie zmienia to faktu, że trucizna jest trucizną. Oni, moim zdaniem, nie wybaczyliby nawet gdyby Ukraina wystosowała oficjalne przeprosiny. Wolą żyć w nienawiści i poczuciu krzywdy. Absolutnie nie neguję tego, co się stało. Ale może po prostu warto wybaczyć? Zacząć budować coś nowego i dobrego? Może – nie zapominając o morderstwach – warto też pamiętać, że naprawdę duża część, szczególnie dzieci ocalałych na Wołyniu, przeżyła dzięki pomocy Ukraińców właśnie, którzy z narażeniem życia swoich rodzin ratowali ginących? UPA rozprawiała się z tymi, którzy pomagali Polakom równie okrutnie jak i z Polakami. I też zabijano "wid maloho do staroho".
- Mit UPA był potrzebny nowopowstałej po 1991 roku Ukrainie. I to było w kontekście stosunków z Polska nieszczęściem. W polityce historycznej Ukrainy nie było alternatywy dla UPA.
- Jednym z plusów tej całej tragicznej wojny jest to: że mit UPA nie będzie już potrzebny. Stopniowo odejdzie w niepamięć. Nawet dziś na Ukrainie realne poparcie dla prawdziwych radykalnych nacjonalistów jest marginalne.
Dziś – na szczęście dla tego Narodu – w ich nieszczęściu uświęcani krwią są nowi bohaterowie i nowe symbole. Zapewne bohaterem Ukrainy może zostać prezydent Zelenski, niektórzy bohaterscy żołnierze, nowymi symbolami – symbole oddziałów odpierających ataki Rosjan. Setki tysięcy Ukraińców (lub ich rodzin) doświadczy życzliwości ze strony polskiej i realnej pomocy. Nawiążą się przyjaźnie, pewnie przy okazji tej fali uchodźców wiele osób spotka "drugą połówkę". To będzie dobro, które zostanie.
Łukasz Suska
«
‹
1
›
»