Ofiarami przygranicznej pułapki zastawionej przez reżim Łukaszenki są w dużej części iraccy Kurdowie. Najbardziej poraniony na Bliskim Wschodzie naród bez państwa. I zarazem najpewniejszy sojusznik Zachodu w tamtej części świata. Niestety, bez wzajemności.
Kurdowie kolejny raz w swojej historii padają ofiarą cynicznej gry mocarstw. Tym razem wykorzystał ich ZBiR, czyli Związek Białorusi i Rosji, bo nie ma wątpliwości, że ten element wojny hybrydowej u granic NATO i UE nie powstał bez udziału Moskwy. Cyniczna gra Mińska, który sprowadził Kurdów na Białoruś, to jedno. Realne problemy, które wypchnęły ich z własnej ojczyzny, to drugie. Co sprawiło, że tysiące Kurdów było gotowych zapożyczyć się lub sprzedać cały dobytek za możliwość wyjazdu w „pewnym”, jak sądzili, kierunku? – Początkowo wielu osobom udało się przedostać do Niemiec lub Polski. To zachęciło pozostałych, by spróbować szczęścia, i wtedy wpadli w pułapkę reżimu Łukaszenki – mówi nam Ziyad Raoof, pełnomocnik Rządu Regionalnego Kurdystanu w Polsce. – Jeśli pan, jako Polak, czuje ból, widząc uwięzionych na Białorusi Kurdów, to co ja mogę czuć, widząc tam swoich rodaków – mówi w długiej rozmowie z „Gościem”. Jest jednak zdecydowanym przeciwnikiem nielegalnej migracji. – Na pewno ten sposób, w jaki Kurdowie zostali zmanipulowani i wciągnięci do gry politycznej, jest niedopuszczalny. Dlatego robimy wszystko, by zakończyć ten kryzys. Linie zawieszają loty, wielu przemytników zostało aresztowanych, ambasador Białorusi, który rezyduje w Turcji, nie w Iraku, został wezwany na spotkanie z premierem i prezydentem Kurdystanu. Staramy się na wszelkie możliwe sposoby rozwiązać problem, żeby nie było więcej przypływu ludzi. Zachęcamy do powrotu dobrowolnego tych, którzy już wyjechali – dodaje Raoof.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina