Z cyklu: Jaki film warto obejerzeć?
Nie wiem, czy już wspominałam, ale największym amatorem filmów w domu, nie jestem nawet ja, ale mój dziadek. Codziennie musi być porcja dobrego kina. Cóż, czasem różnie z tym bywa, bo są momenty, że naprawdę ciężko coś dobrego znaleźć. W każdym razie "Sparkle" z 2012 r. był filmem trochę na chybił-trafił. Stwierdziłam, że chwilę posiedzę i popatrzę, czy film jest w porządku czy mam szukać czegoś lepszego. Ostatecznie obejrzałam go do końca z dziadkiem. Oboje stwierdziliśmy, że nie jest zły.
Sparkle (Jordin Sparks) to główna bohaterka, która marzy o karierze muzycznej, jednak boi się śpiewać solo. Dlatego wszystkie napisane przez nią piosenki śpiewa jej siostra Tammy (Carmen Ejogo ), na którą wszyscy mówią Sister.
W jednym z klubów zwraca na kobiety uwagę Stix (Derek Luke). Spotyka potem Sparkle w kościele, po spotkaniu biblijnym rozmawiają, mężczyzna widzi, że Sparkle ma talent i go nie wykorzystuje. Proponuje jej bycie menadżerem.
Do pomysłu przekonują się też obie siostry Sparkle - Tammy i Delores "Dee" (Tika Sumpter). Tworzą trio, które szybko zdobywa popularność. Nie zdradzają się jednak przed matką (Whitney Houston). Kobieta sama wcześniej pracowała w biznesie muzycznym i źle na tym wyszła, więc chce chronić swoje córki. Wszystkie dość szybko przekonują się, że sława ma swoje jasne i bardzo ciemne strony.
Film jednak nie skupia się tylko na pokazaniu, jak zły jest show-biznes. Pokazuje też wiarę w marzenia, wytrwałość, wartość jaką jest wspierająca się rodzina. A przy tym jest tu trochę dobrych kawałków do posłuchania. Film jest słodko-gorzki, ale może akurat wam choć trochę spodoba się.
Sparkle Trailer
M. Gajos