Na Wyspach Kokosowych mieszka niecałe 600 osób, ale domena internetowa tego zewnętrznego terytorium Australii notorycznie pojawia się w światowych rankingach dotyczących pornografii dziecięcej i cyberprzestępczości. Badacze apelują do rządu Australii, by nad tym zapanował.
Mimo niewielkich rozmiarów dwa atole koralowe na Oceanie Indyjskim otrzymały w 1990 roku własną krajową domenę internetową najwyższego poziomu (ccTLD), co australijska stacja ABC określa jako "historyczne zrządzenie losu". Dziś końcówka .cc jest w rękach prywatnych, jest jedną z najtańszych na rynku i najczęściej wykorzystywanych w sposób niezgodny z prawem.
W 2019 roku brytyjska Internet Watch Foundation umieściła .cc na liście 10 domen najwyższego poziomu (TLD), które najczęściej używane są do rozpowszechniania pornografii dziecięcej. Nie oznacza to, że same strony z takimi treściami znajdują się na Wyspach - około 90 proc. z nich mieści się na serwerach w Europie, wliczając Rosję i Turcję.
Końcówka Wysp Kokosowych jest też notorycznie wykorzystywana przez oszustów internetowych i według raportu z 2016 roku była jedną z czterech TLD odpowiadających za 75 proc. wszystkich rejestracji domen do phishingu. "Jest bardzo krótka i z wyglądu przypomina domeny kropka com. Zawsze była dobra do podszywania się pod stronę internetową kogoś innego" - podkreśla wykładowca z Australijskiego Uniwersytetu Narodowego (ANU) James Mortensen.
Używanie domen .cc do nielegalnych działań jest możliwe dlatego, że - w przeciwieństwie do australijskiej końcówki .au - nie nadzoruje ich żadna instytucja. Mortensen wzywa rząd Australii, by spróbował przejąć kontrolę również nad domeną swojego zewnętrznego terytorium.
Według badacza nadzór nad domenami nie sprawi, że nielegalne materiały znikną z sieci, ale utrudni ich znajdowanie. "Wykorzystywanie dzieci jest na wielu poziomach biznesem i jeśli możemy usunąć witryny, wykonamy naszą część pracy. Australijski rząd jest i powinien być dumny z czystości domeny kropka au" - powiedział.
Domeną .cc zarządza obecnie amerykański gigant internetowy VeriSign za pośrednictwem swojej australijskiej filii eNIC. Nie jest jasne, w jaki sposób rząd Australii mógłby przejąć nad nią kontrolę, a jeśli chciałby ją wykupić - ile mogłaby kosztować. Nie wiadomo również, czy Canberra byłaby do tego skłonna. Ministerstwo infrastruktury przekazało dziennikowi "Guardian", że sprawę powinna uregulować Rada Wysp Kokosowych, a ta nie odpowiedziała na pytania gazety.
Nie jest to jedyne niewielkie terytorium, które zyskało sławę dzięki swojej domenie internetowej. Rozgłośnie radiowe wykupują adresy z końcówką .fm, przypisaną do Mikronezji, a małe wyspiarskie państewko Tuvalu czerpie 5 mln dolarów rocznie, czyli dwunastą część wszystkich swoich dochodów, z udzielonej VeriSignowi licencji na zarządzanie domenami .tv, których popularność dodatkowo wzrosła za sprawą serwisów streamingowych.
Domena .tv daje Tuvalu "pewny, stały dochód. Pozwala rządowi na zapewnianie ludziom najpotrzebniejszych usług, szkolnictwa i edukacji dla dzieci, opieki zdrowotnej, a także na poprawę podstawowej infrastruktury gospodarczej" - mówił w 2019 roku minister finansów Tuvalu Seve Paeniu.
Dzięki rozwojowi sztucznej inteligencji zawrotną karierę robi w ostatnich latach końcówka .ai, należąca do Anguilli. Według informacji portalu ThisIsMoney to zamieszkane przez 15 tys. ludzi brytyjskie terytorium zamorskie na Karaibach zarobiło w 2018 roku na wynajmie domen 2,9 mln dolarów, a w następnym roku spodziewano się z tego tytułu 4 mln USD.
Najpopularniejszą wśród wszystkich krajowych TLD pozostaje jednak .tk przypisana do Tokelau, zamieszkanego przez 1,5 tys. ludzi terytorium zależnego Nowej Zelandii. Rejestracja domeny z taką końcówką jest darmowa. Według zestawienia brytyjskiej firmy Nominet Tokelau z wynikiem 24,7 mln domen wyprzedza kolejne na liście Chiny, Niemcy, Wielką Brytanię i Holandię.
Domeny bywają również przedmiotem międzynarodowych sporów. Kreole wysiedleni pół wieku temu z wysp Czagos przez Wielką Brytanię domagają się od Londynu nie tylko oddania tego terytorium Mauritiusowi, ale również przekazania im kontroli nad domeną .io, której wartość wycenili na około 50 mln dolarów - podał w ubiegłym roku magazyn "Fortune".
Andrzej Borowiak (PAP)
anb/ tebe/