O myciu okien na święta, Wielkanocy za zamkniętymi drzwiami i pojmowaniu Niepojętego mówi Ernest Bryll.
Szymon Babuchowski: Twoje wiersze są mocno wpisane w kalendarz liturgiczny, a ich punktem odniesienia często stają się poszczególne święta. Czy nie masz poczucia, że dzisiaj trochę zatraciliśmy ten sposób odmierzania czasu? Umiemy jeszcze świętować?
Ernest Bryll: To zależy, co rozumiemy przez świętowanie. Myślę, że z jednej strony jest zacieranie się tego, co było już tylko pustym gestem; co widać było w tych niezliczonych spotkaniach opłatkowych, które każda instytucja musiała w pewnym momencie mieć, a z których kompletnie nic nie wynikało. A jak nie opłatek, to było dzielenie się jajeczkiem na święta itd. Ale z drugiej strony wielu z nas próbuje zrozumieć, o co w świątecznym obyczaju chodzi. Sam przez to w jakimś stopniu przeszedłem. Kiedyś wydawało się, że nieważna jest Wigilia bez karpia czy Wielkanoc bez jajka. W pewnym momencie bardzo mnie to denerwowało. Potem jednak przyszła próba zrozumienia istoty samych świąt. A dalej – także tego, o co chodzi w obyczaju, który im towarzyszy. Dotarło do mnie, że obyczaj był tylko pewnego rodzaju wyrazem, metaforą, obudową – ale nie istotą.
Tym razem zostaniemy raczej z tej obudowy odarci, bo zapowiada się kolejna nietypowa Wielkanoc. Jesteśmy trochę jak apostołowie z Twojego wiersza „Drzwi”: „siedzimy, dyszymy/ Zamknięci w ciemnym pokoju/ Gdzie ściany ścisłe i zimne”...
Coś w tym jest. W tej scenie, kiedy Jezus wszedł, mimo zamkniętych drzwi, czuje się, że apostołowie chcieli Go nawet potraktować jak ducha, jakieś ciało astralne, a największym koszmarem było dla nich pewnie to, że On chciał jeść z nimi. Chciał być człowiekiem i w związku z tym oni musieli się wobec Niego określić po ludzku. To wcale nie było takie proste, bo po ludzku mieli wiele za uszami. Sam przygotowuję się teraz na dość szczególne święta. Jeszcze tę pierwszą Wielkanoc w koronawirusie dało się potraktować jako pewnego rodzaju wypadek na drodze, po którym pozbieramy się, podreperujemy i pojedziemy dalej. A teraz zaczynam rozumieć, że to głębsze przeżycie Wielkiejnocy polega na tym, że zostajemy pozbawieni czegoś szalenie ważnego. Nasza wiara jest przecież bardzo socjalna, ściśle związana z byciem razem, dotykiem. Przekazujemy sobie życie, przekazujemy zmartwychwstanie – jak prąd. Tłumność procesji to nie tylko obyczaj, ale szukanie spotkania z Bogiem, bo zmartwychwstanie zaczynamy rozumieć dopiero przez innych ludzi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.