Zły rok?

Przełom starego i nowego roku skłania do podsumowań i prognoz. Z punktu widzenia społecznego wymiaru wiary rok 2020 był dla Polski rokiem radykalizacji procesów laicyzacyjnych. Na czym ona polegała i czy w roku 2021 będzie kontynuowana?

Istnieją dwa rodzaje procesów laicyzacyjnych: procesy spontaniczne i procesy sterowane. Pierwsze polegają na tym, że ludzie stopniowo odchodzą od realnej religijności, gdyż po prostu się od niej odzwyczajają. Dzieje się tak najczęściej pod wpływem zmiany środowiska, wpadnięcia w wir spraw tego świata lub spotkania z niereligijnymi modelami życia i myślenia. Gdy te ostatnie są celowo i skutecznie upowszechniane, mamy do czynienia z laicyzacją sterowaną.

W minionym roku nastąpiło nasilenie obu rodzajów laicyzacji. Laicyzacja spontaniczna wzmogła się m.in. pod wpływem pandemii. Oficjalne ograniczenia liczby wiernych w kościele, choć tylko tymczasowe, sprzyjały odzwyczajaniu się od wspólnotowych praktyk religijnych. Owszem, były one zastępowane nieraz „religijnością internetową”, jednak obejmowała ona tylko bardziej zaangażowanych wierzących. Co gorsza, na podstawie statystyk z miesięcy letnich można wnioskować, że po ustaniu pandemii liczba ludzi w kościołach nie wróci do stanu sprzed pandemii.

Jeśli chodzi o laicyzację sterowaną, to śmiało można powiedzieć, że rok 2020 ma dla niej znaczenie przełomowe. Analiza przekazu polskich mediów głównego nurtu wskazuje, że nastąpiło w nich wyraźne przejście do narracji antyreligijnej. Dotąd sugerowano w nich raczej pluralizm światopoglądowy, obojętność religijną lub rozmyte chrześcijaństwo. Teraz coraz liczniejsze i silniejsze są głosy przypominające ruch nowego ateizmu z krajów zachodnich. Głosy te układają się w kilka radykalnych tez i postulatów: religia nie tyle jest błędem, ile złem; nie tyle wypaczenia religii, ile każda jej postać jest szkodliwa; walkę z religią należy zacząć od ataku na jej wymagająca moralność; życie niereligijne (lub antyreligijne) nie jest już sprawą prywatną, lecz publiczną, stąd na przykład lansowanie mody na ostentacyjne apostazje.

W powyższym kontekście należy ujmować takie wydarzenia jak „strajk kobiet” i towarzyszące mu bulwersujące incydenty. Nie mógłby on zaistnieć bez odpowiedniego poziomu laicyzacji, a sam stał się czynnikiem, który ją  przyspieszył i zradykalizował. Choć kwestia aborcji nie jest w sensie ścisłym kwestią religijną, kwestia ta ma ogromne znaczenie symboliczne. Kościół katolicki jest dziś bowiem chyba jedyną wielką instytucją, która jednoznacznie broni prawa do życia ludzi nienarodzonych; co więcej, Kościół jest ostatnią instytucją, która podkreśla moralną wagę prokreacyjnego wymiaru życia płciowego. Nauczanie to musi denerwować ludzi, którzy przyzwyczaili się do swobody obyczajowej i są przywiązani do „wolności wyboru”. Nic więc dziwnego, że sprawa aborcji stała się tym miejscem starcia światopoglądowego, które wywołuje największe emocje. Fakt, że starcie to nastąpiło po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, które dotyczyło dość rzadkich sytuacji, potwierdza hipotezę, że „strajk kobiet” był tylko elementem szerszej gry. Gdyby nie owo orzeczenie, szukano by dalej innego zapłonu. To, że wcześniej nie zadziałały prowokacje w stylu tajemnicy płci (lub rodzaju) osoby M., świadczy tylko o tym, że w naszym społeczeństwie poziom zdrowego rozsądku jest jeszcze spory, a rewolucja (czy raczej ewolucja) seksualna nie zaszła aż tak daleko. Nie znaczy to jednak, że nowy rok będzie wolny od takich lub podobnych prowokacji. Spodziewam się, że ich liczba będzie rosnąć. Optymistycznie przypuszczam przy tym, że trudno będzie wzniecić tak silną antymoralną i antyreligijną rewoltę jak w listopadzie 2020 roku.

Ktoś powie, że współwystępowanie i konfrontowanie różnych poglądów jest normalnym elementem społeczeństwa pluralistycznego. Co więcej, człowiek dojrzale wierzący zachowa swoją wiarę i moralność bez względu na propagandę, z którą się spotka. Pamiętać jednak należy, że w przestrzeni publicznej toczy się walka o treść obiegowych opinii, które stanowią punkt wyjścia dla osób wahających się lub poszukujących. Kto żyje w środowisku medialnym, w którym zakłada się, że Kościół jest z natury zły, będzie miał wielką trudność w otwarciu się na orędzie Ewangelii. Kto za oczywistość przyjmie modne przekonanie celebrytów, że podstawową funkcją seksu jest przyjemność, nie będzie w stanie zrozumieć nauki o wartości prokreacji (ze wszystkimi jej konsekwencjami). Ponieważ nikt nie funkcjonuje w próżni społeczno-medialnej, zadaniem chrześcijanina jest tak wpływać na opinię publiczną, by treści ewangeliczne były w niej wyraziście, przekonująco i trwale obecne. Tu nie chodzi o propagandę religijno-moralną, lecz o dawanie innym szansy zobaczenia wartości, które łatwo zagłuszyć lub przeoczyć.

Przełom starego i nowego roku sprzyja refleksji nad czasem i dziejami ludzkości. Pamiętajmy, że z chrześcijańskiego punktu widzenia historia jest zarazem dziełem Boga i ludzi. Znaczy to, że Bóg obdarzył ludzi wolnością i chce byśmy kształtowali nasze wspólnoty, podejmując odpowiedzialność za ich los. Z drugiej strony jednak ludzki wymiar życia społecznego nie jest jego wymiarem ostatecznym. Bez względu bowiem na to, jak ludzie będą kształtować swe dzieje, ostateczny głos należy do Boga. Na każdą konfigurację ludzkich powikłań Bóg ma odpowiedź, która prowadzi historię do jej celu, a każdej i każdemu z nas daje szansę uczestnictwa w dziele zbawienia.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak