- Nawoływanie do spokoju było jedynym możliwym rozwiązaniem. Chodziło przede wszystkim o bezpieczeństwo strajkujących i ich bliskich. W sytuacji bezpośredniego zagrożenia zdrowia i życia swoich parafian księża nie mogli się po prostu zachować inaczej - mówią dr Piotr Abryszeński i dr Daniel Gucewicz.
Podwyżka cen, ogłoszona 12 grudnia 1970 r., tuż przed świętami Bożego Narodzenia, wywołała społeczne oburzenie. Stocznia Gdańska im. Lenina zastrajkowała 14 grudnia. Demonstracje robotników w Gdyni rozpoczęły się dzień później. Krwawa pacyfikacja robotniczej rewolty przez władzę komunistyczną kosztowała na Pomorzu Gdańskim życie 29 osób.
Śmierć robotników, studentów i uczniów wywarła ogromny wpływ na ks. Hilarego Jastaka. Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa, którego był proboszczem, stał się głównym punktem modlitw w intencji ofiar, a plebania - miejscem spotkań rodzin zabitych i rannych, punktem całodobowej wymiany informacji. Proboszcz zorganizował też materialne wsparcie dla tych, którzy stracili najbliższych, oraz dla rodzin aresztowanych lub hospitalizowanych. "Gdynia stała się ofiarą niewinnego i niezawinionego męczeństwa, ofiarą bestialskich rozkazów" - wspominał po latach duchowny.
"W tłumie, demonstrującym dziś w Gdańsku pod wpływem ciemnych elementów w związku ze zmianą cen, zauważono sutanny" - tak miał się wyrazić przedstawiciel komunistycznych władz Józef Mazur, przysłany do bp. Edmunda Nowickiego 14 grudnia 1970 roku.
Rzeczywiście, gdy walki w centrum Gdańska zaostrzyły się we wtorek 15 grudnia, miejscowi pallotyni, których dom przy kościele św. Elżbiety stał zaledwie kilkanaście metrów od Komitetu Wojewódzkiego PZPR, udzielali wsparcia ciężko rannym. "Byli to przejechani przez czołg (widziałem dwa przypadki), poturbowani przez milicję, ranieni przez lecące z pięter domu partii meble i urządzenia" - relacjonował ks. Władysław Ciastoń.
Duchowni udzielający pomocy sami nie uniknęli obrażeń. Ksiądz Ciastoń został trafiony kamieniem w głowę, lecz uderzenie "było lekkie i raczej przypadkowe". Z kolei wśród pobitych znalazł się ks. Tadeusz Korbecki. Młody kapłan - według relacji innego duchownego ks. Jerzego Błaszczaka - miał brać udział w walkach ulicznych z milicją, odrzucał pociski gazowe i wciągał ludzi do kościoła, a "ślady pałek nosił do końca życia". Rannymi i zabitymi, których przetransportowano do Akademii Medycznej, opiekował się z kolei ks. Leon Dąbski SAC z kaplicy Matki Bożej Częstochowskiej w Gdańsku-Wrzeszczu. Zrelacjonował on, że zaopatrzył sakramentami dwóch zabitych.
Więcej o roli duchowieństwa podczas wydarzeń Grudnia '70 w 50. numerze "Gościa Gdańskiego" na 13 grudnia.
Jan Hlebowicz