Wbrew obawom w dobie pandemii koronawirusa udało się bezproblemowo dokończyć sezon Ekstraklasy. Wkrótce zacznie się następny. Organizacyjnie nie mamy się czego wstydzić nawet przed najlepszymi ligami Europy.
Pod względem poziomu rozgrywek trudno mówić o zmianach na lepsze. Biorąc pod uwagę pierwszą trójkę – mistrzowską Legię Warszawa, drugiego Lecha Poznań i trzeciego Piasta Gliwice – trudno o optymizm przed eliminacjami do europejskich pucharów. Z ligi znów wyjeżdżają najlepsi gracze sezonu. Wiele meczów stało na niskim poziomie.
Z drugiej strony władze i kluby Ekstraklasy dowiodły dużej sprawności organizacyjnej. Dobrze przygotowany terminarz, uniknięcie zachorowań wśród piłkarzy i osób zaangażowanych w rozgrywki oraz stopniowy powrót kibiców na stadiony sprawiły, że pod koniec sezonu udało się przywrócić wrażenie ligowej normalności, niezależnie od panującej na świecie pandemii. W przeciwieństwie do wielu krajów stworzono wszystkim sprawiedliwe warunki do samego końca. Po pierwszym sezonie można też stwierdzić, że powodzeniem zakończyła się inna reforma organizacyjna: wprowadzenie obowiązku gry młodzieżowca w każdym zespole Ekstraklasy.
Bez czarnego scenariusza
Gdy 25 kwietnia premier Mateusz Morawiecki dał zielone światło na wznowienie rozgrywek, radość z perspektywy powrotu na boiska mieszała się z obawami, czy uda się sprostać ogromowi logistycznych wyzwań. Wielu działaczy Ekstraklasy (np. prezes Wisły Płock Jacek Kruszewski) uważało, że w razie choćby jednego przypadku koronawirusa w Ekstraklasie należy zakończyć granie. Piłkarze obawiali się o stan zdrowia po prawie trzech miesiącach pauzy. Kierownicy drużyn głowili się, jak w codziennym funkcjonowaniu klubu sprostać wymaganiom dystansu społecznego i minimalizacji ryzyka zakażeń.
Tymczasem w dobie koronawirusa także w sferze futbolu potwierdziło się, że wszelkie przewidywania w dalekiej perspektywie obarczone są dużą niepewnością. Wraz z poprawą sytuacji epidemicznej kluby mogły stopniowo rezygnować z pewnych wymagań, które wydawały się niezbędne przed reaktywacją ligi, jak zakazy przebierania się w szatniach czy zgrupowań przed meczami wyjazdowymi. Po pięciu kolejkach od powrotu na boiska – 19 czerwca 2020 – udało się zrealizować cel, który na początku wydawał się nieosiągalny: na stadiony wrócili kibice. Ich liczba została ograniczona do 25 proc. pojemności obiektu, ale to i tak znacząco zmieniło atmosferę meczów. Zachowanie podstawowych zasad higieny i bezpieczeństwa wystarczyło do uniknięcia zakażeń.
Nie wszędzie powrót kibiców na stadiony przebiegł pomyślnie. Liga serbska szybko powróciła do grania z publicznością, ale derby Belgradu (Partizan kontra Crvena Zvezda) stały się dużym ogniskiem koronawirusa, które rozprzestrzeniło się na całą Serbię, a nawet do sąsiedniej Czarnogóry.
Mając za sobą powrót kibiców, władzom polskiej Ekstraklasy będzie łatwiej przygotować się do kolejnego sezonu. Koronawirus nie ustępuje, zasady organizacji meczów pozostaną najpewniej identyczne. U nas zostały już one wypracowane i przetestowane. Zachodnie ligi są dopiero na etapie wytyczania nowych reguł. Liga angielska chce przywrócić udział kibiców od października. W Niemczech trwają negocjacje między władzami Bundesligi a klubami, którym bardzo zależy na powrocie kibiców od września. Zespół Unionu Berlin wysunął pomysł fundowania przez kluby testów na koronawirusa dla swoich fanów chcących zobaczyć mecze na żywo.
Nie wszędzie było łatwo
Bezproblemowe dokończenie w Polsce rozgrywek dodatkowo zyskuje w zestawieniu z innymi europejskimi ligami. We Francji, Belgii, Holandii i Szkocji zdecydowano o zakończeniu sezonu z wynikami do marcowej przerwy. Późniejszy rozwój pandemii w Europie pokazuje, że była to decyzja przedwczesna.
W Hiszpanii, Anglii i we Włoszech terminarz dwudziestozespołowych lig jest napięty do granic możliwości. Szczególnie w Hiszpanii negatywnie odbiło się to na poziomie meczów. Barcelona, Real i Atletico Madryt, mające przed sobą jeszcze sierpniowy miniturniej Ligi Mistrzów, stosowały „ekonomiczny” tryb gry, zadowalając się jednobramkowymi zwycięstwami.
Poważne problemy dotknęły ligę czeską, która wznowiła granie szybciej niż Ekstraklasa, bo już 26 maja. Wciąż nie udało się tam dokończyć sezonu. W walczącym o utrzymanie zespole MFK Karvina chorych jest kilka osób; od sztabu szkoleniowego po piłkarzy. W ligach ukraińskiej, białoruskiej i rosyjskiej także dochodziło do przypadków zakażeń. Wirusem SARS-COV-2 zaraził się m.in. Sebastian Szymański, nasz kadrowicz z Dynama Moskwa.
W rosyjskiej lidze doszło do największego piłkarskiego skandalu związanego z koronawirusem. W czerwcu zachorowało kilku piłkarzy FK Rostów. Gdy cały pierwszy zespół udał się na kwarantannę, klub poprosił o przełożenie meczu z FK Soczi. Włodarze ligi nie zgodzili się jednak na zmianę terminarza. Na mecz musieli jechać juniorzy z Rostowa, którzy przegrali 1:10. Cała sprawa miała kontekst polityczny. Od czasów zimowych igrzysk olimpijskich w sport w Soczi pompowane są wielkie pieniądze. Mimo to drużyna FK Soczi balansowała nad strefą spadkową, nie odpuściła więc łatwej okazji do zwycięstwa, wpłynęła na decyzje władz rosyjskiej ligi i ostatecznie utrzymała się w niej. Natomiast zespół z Rostowa, na początku sezonu w czołówce tabeli, po wznowieniu rozgrywek wygrał tylko jeden mecz i stracił szanse na kwalifikację do Ligi Mistrzów.
Nawet w Niemczech, które były wzorem do naśladowania w sprawnym powrocie do gry, nie obyło się bez zgrzytu. W Dynamie Drezno, drużynie drugiej Bundesligi, tuż przed wznowieniem ligi wykryto dwa przypadki koronawirusa. Drużynę poddano kwarantannie i zaczęła rozgrywki z opóźnieniem. W rezultacie piłkarze musieli zmierzyć się z trudnym do wytrzymania terminarzem: 8 meczów w 3 tygodnie. Zespół nie wytrzymał tempa i spadł do trzeciej ligi w poczuciu krzywdy.
Młodzi wykorzystali szansę
Jeszcze jednym dowodem sprawności organizacyjnej Ekstraklasy jest sukces reformy promującej młodych polskich piłkarzy, wprowadzonej przed rozpoczęciem sezonu 2019/2020. Kluby zostały zobligowane, by w każdym meczu grał co najmniej jeden młodzieżowiec, czyli polski zawodnik mający nie więcej niż 22 lata. Celem ma być podnoszenie poziomu naszej piłki poprzez gwarantowanie młodym Polakom gry na najwyższym szczeblu i sprawienie, by kluby częściej stawiały na nich kosztem przeciętnych obcokrajowców.
Przepis budził na początku spore kontrowersje. Przeciwnicy uważali, że młody zawodnik powinien wywalczyć miejsce w składzie dobrą formą, a nie zapisami prawnymi, a rzucanie niedoświadczonych piłkarzy z przymusu do podstawowego składu przyniesie efekty odwrotne od oczekiwanych. Obawy te okazały się przesadzone. W większości drużyn młodzieżowcy nie byli „zapchajdziurami”, tylko ważnym elementem drużyny. Sezon wypromował kilka nieznanych wcześniej młodych graczy, między innymi Jakuba Modera i Jakuba Kamińskiego z Lecha Poznań, Bartosza Białka z Zagłębia Lubin, a przede wszystkim Michała Karbownika z Legii.•
Maciej Legutko