Turystyka duszpasterska rozwija się spokojnie, niezależnie od wszystkich pandemicznych ograniczeń.
Duszpasterze, siedząc w wygodnym fotelu, snują marzenia na temat planowanych misji: ja to bym pojechał do Australii, a ja na Wyspy Salomona, a ja do Kongo (przykłady z życia wzięte) albo przynajmniej do Ziemi Świętej. Rozkładają kolorowe czasopisma i napawają się widokiem palm. I nie ma wątpliwości, że ogólnie będzie fajnie. Najczęściej wszystko kończy się wraz z dopiciem ostatniej kawy. Rozchodzą się, poczynając od najstarszych, i zamiast na misje, jadą na wakacje do Ustki.
Dlaczego nie połączyć misji z egzotyczną przygodą albo pielgrzymki z interesującą wycieczką? Przecież wszyscy tak robią. Pobożne praktyki z kulturowym bonusem. Otworzyły się przed nami zupełnie nowe możliwości podróżowania. Za niewielkie pieniądze można polecieć w dowolne miejsce na kuli ziemskiej. A jeśli pojawiają się wątpliwości, że ksiądz czy zakonnik nie powinien latać do egzotycznych krajów, to zawsze można sobie powiedzieć, że jesteśmy przecież posłani na krańce świata. Na szczęście pandemia ograniczyła trochę ten wysyp mnichów-wędrowników.
Oczywiście nie jest grzechem pojechanie na urlop, każdy ma prawo do wypoczynku, również ksiądz czy zakonnik, ale niech urlop będzie urlopem, a misja misją. Niech pielgrzymka będzie pielgrzymką, a nie wycieczką rowerową. Jan Paweł II podczas pierwszej wizyty w Polsce mówił do młodzieży na Skałce między innymi o nowych metodach wychowawczych wprowadzanych w duszpasterstwie akademickim. Zwrócił wtedy uwagę na bardzo ważną kwestię: „Ktoś mógłby pomyśleć, że duszpasterstwo akademickie to tylko chodzenie na wycieczki, wyprawy na kajakach. To jest bardzo błędny pogląd, bo wielu ludzi uprawia turystykę, a z tego jeszcze całkiem nie wynika duszpasterstwo”. Żeby pojawiło się duszpasterstwo, trzeba ludzi prowadzić do Chrystusa. Jeśli tego elementu nie ma w naszym działaniu, pozostaje turystyka. Często pobożna, ale jednak turystyka.•
o. Wojciech SURÓWKA OP