Potaniały na razie chyba tylko ubrania. Silny wzrost cen we Włoszech, ale spadek popytu szybko wymusi obniżki.
Hiszpańskie czereśnie za 69 euro za kilogram „wygrały internety” w ostatnich dniach. „Sprzedawał je jeden butik (bo jak inaczej go nazwać) warzywno-owocowy w mediolańskiej dzielnicy Brera” – piszą dziennikarze „Il Messaggero”. Cena wygórowana, o wiele większa od poprzedniego rekordu (22 euro) z ubiegłego roku za apulijskie czereśnie, ale także od ceny 14 euro, której żądały na początku tygodnia niektóre supermarkety w Rzymie. Ale nie jest to, niestety, odosobniony przypadek.
Tu i ówdzie mówi się o przesadzonych cenach za truskawki (do 11 euro za kilo, w stosunku do najwyższej ceny 6 euro w 2019 r.), a także za owoce leśne, co jest o tyle dziwne, że na początku miały one ceny porównywalne do ubiegłorocznych. Rośnie także cena moreli, a niespodzianka dotyczy papryki – na regałach jest tylko ta uprawiana w szklarniach w Holandii, droższa (do 8–9 euro za kilo) i gorsza od włoskiej i hiszpańskiej, których nie ma z powodu złej pogody i braku pracowników sezonowych do zbiorów. Wyłączając spekulacje, ceny produktów żywnościowych na targach nie wzrosły natychmiast po uwolnieniu handlu, a nawet były „zapóźnione”. Nie miały na nie wpływu zakupy surowców dla otwartych z powrotem restauracji.
„Już zauważamy spowolnienie popytu, a w konsekwencji spadek cen w stosunku do ostatnich dni” – tłumaczy Fabio Massimo Pallottini, dyrektor Centrum Rolniczo-Spożywczego w Rzymie i prezes sieci handlowych Italmercati, sygnalizując także „mniejszą skłonność rodzin do wydawania pieniędzy”.
Jednak w kwietniu początkowo ceny rosły – do 8 proc. za owoce i 5 proc. za warzywa. Ceny wysokie, ale w normie, teraz tylko dla nowalijek, w przeciwieństwie do wyraźnego spadku ceny pomidorów, których zbiory się już zaczęły. Wzrost cen może jednak dotyczyć jeszcze owoców pestkowych (brzoskwinie, śliwki), z powodu – jak tłumaczy Mirko Aldinucci, prowadzący specjalistyczny portal Italiafruit – złej pogody, która kilka dni temu uderzyła w Apulię, jeden z głównych obszarów produkcji.
Wśród konsekwencji kwarantanny jest także spadek cen tzw. czwartego asortymentu, czyli pakowanych owoców i warzyw. Konsumenci – nie mogąc robić zakupów codziennie – woleli kupować produkty z dłuższą datą ważności, zmieniając znienacka nawyki.
Restart
Prawie 800 tys. przedsiębiorstw handlowych i usługowych rozpoczęło z powrotem regularną pracę. Brakuje części restauracji i barów (ok. 30 proc. ogółu), a wśród tych, które „wróciły do gry”, są także takie, co zostawiły część personelu w domach, w oczekiwaniu na „wyrównanie popytu”. Problemy mają natomiast sprzedawcy uliczni oraz place targowe.
Jeśli chodzi o resztę, to chyba najlepiej na zmiany odpowiedział sektor odzieżowy. Według Izby Handlowej, ponad 90 proc. sklepów z ubraniami otwarło się bezpiecznie. Dla pracowników to było trochę tak, jak pierwszy dzień w szkole. Dla klientów – jak powrót do przyjemności „nagradzania się” zakupami. Wielu sprzedawców sygnalizuje „natychmiastowy start”, także na fali bardzo atrakcyjnych promocji. Wśród najbardziej pożądanych produktów są: bielizna, spodnie i koszule, buty i dodatki.
Tlen
Tlenu w płuca nabierają restauratorzy, ale uruchamianie jest tu powolne. 70 proc. barów i lokali otwarło drzwi, mając na wyposażeniu maseczki i płyny odkażające, ale często ze zredukowanym personelem. Tu i ówdzie można zauważyć pewną „presję cenową”.
W Rzymie otwarte zostały wszystkie targowiska zadaszone, a także te na terenach dobrze wyposażonych. Targowiska okresowe, inaczej niż w pozostałej części regionu, są nadal zamknięte, tak zresztą jak w Piemoncie, na Sycylii i w części Lombardii, włączając Mediolan. W Kampanii zezwolono jedynie na sprzedaż artykułów spożywczych na targach. W pozostałej części kraju wznowienie działalności nie jest jednolite, w tym sensie, że została ona dopuszczona, ale problemy organizacyjne i logistyczne, związane z koniecznością przedefiniowania przestrzeni handlowych, stwarzają wiele kłopotów. Ogólnie odsetek otwartych targowisk ze wszystkimi rodzajami towarów stanowi ok. 50–60 proc. wszystkich.
Nie mają większych problemów… jubilerzy. Prawie wszyscy zdążyli przygotować się na czas, uwzględniając wymogi bezpieczeństwa. Ale z drugiej strony – rzadko widać tłok w sklepach jubilerskich.
Od wtorku otwarto prawie wszystkie sklepy meblowe, podczas gdy w poniedziałek podniosło żaluzje „tylko” 80 proc. sklepów sektora, bo poniedziałki zwyczajowo były wcześniej dniami zamkniętych sklepów. Jedną z największych trudności w tej branży było odkrycie, jak dostosować się wymaganego warunku odkażenia lokali i produktów na wystawie (szczególnie mebli z częściami tapicerowanymi, jak kanapy, krzesła, łóżka etc.) w taki sposób, by były gotowe do ponownego otwarcia, a także jak przygotować miejsca zarezerwowane dla działu projektowania dla klientów tak, by przestrzegać przepisów o obowiązujących odległościach między ludźmi.
Entuzjazm
Na początku był obopólny entuzjazm – zarówno u przedsiębiorców, jak i u konsumentów. W wielu przypadkach przejście do kasy spowodowało zmianę humoru u klienta. Po dwóch miesiącach „abstynencji” dla wielu Włochów nadszedł wreszcie moment, że mogą sączyć espresso przy ladzie ulubionego baru lub zjeść rogalika i wypić cappuccino przy stoliku na placu. Ogromna satysfakcja. Trochę mniejsza po zerknięciu na paragon. Od Sycylii na południu, po Dolinę Aosty na północy dochodzi wiele sygnałów o podwyżkach w stosunku do „ery przedcovidowej”. W Mediolanie zdarzyło się, że ktoś musiał zapłacić nawet 2 euro za espresso przy barze.
Także fryzjerzy męscy i damscy nie oparli się pokusie, by przerzucić na klientów koszty przymusowego zamknięcia i nowych urządzeń sanitarnych. Dorzucając jeszcze mały margines. W poniedziałek i wtorek stowarzyszenia konsumenckie zostały zasypane sygnałami o takich przypadkach.
„Mój fryzjer (lokalizacja – Seregno) podniósł cenę mycia i obcinania włosów do 25 euro, w czasach pre-COVID było 15 euro” – pisze do organizacji Codacons jedna z kobiet. „Moja fryzjerka podniosła ceny tu, w Campobasso” – informuje inna. „Dzień dobry, chciałbym zgłosić wzrost ceny kawy w barze w Genui, w dzielnicy San Fruttoso, z 1,10 do 1,20 euro” – narzeka jeden z klientów. „We Florencji niektóre lokale podniosły cenę espresso do 1,70 euro, podczas gdy w Rzymie cena dochodzi do 1,50 euro, w stosunku do 1,20 euro w Genui” – referuje zmartwiony Carlo Rienzi, prezes Codacons.
Ale są nie tylko podwyżki. Jest wielu handlowców, którzy – podczas gdy politycy dyskutują, czy przełożyć wyprzedaże na sierpień, czy wprowadzić je z wyprzedzeniem, jak najszybciej – podjęli decyzje sami. I w wielu przypadkach, przede wszystkim w branży odzieżowej i dodatków odzieżowych, postanowili zagrać kartą promocji, by przyciągnąć klientów, uruchamiając obniżki nawet do 70 proc., także po to, by opróżnić pudła z zakamarków magazynów.
„Nie wiemy, czy w przyszłym tygodniu te promocje jeszcze będą. Najprawdopodobniej właściciele w tych pierwszych dniach chcą zobaczyć, jak pójdzie sprzedaż” – mówi jedna ze sprzedawczyń w sieci sklepów z odzieżą sportową w Rzymie.
Z obniżkami czy nie, jednak sklepy pozostają na razie prawie wyludnione. Przede wszystkim te w centrach historycznych miast. Trochę lepiej jest w wielkich galeriach handlowych. „W poniedziałek, w pierwszy dzień otwarcia wszystkich działów, mieliśmy prawdziwy najazd klientów” – opowiada Sabrina, młoda sprzedawczyni jednego ze sklepów meblowych z wyposażeniem dla domu i ogrodu. We wtorek natomiast, rozglądając się po półpustych korytarzach, można było stwierdzić, że entuzjazm wraca powoli.
baja /Il Messaggero