Duchowy komfort i religijny aktywizm też mogą przerodzić się w kult złotego cielca.
30.03.2020 20:08 GOSC.PL
Gdy w ubiegłym roku po raz pierwszy sięgnąłem po książkę Johannesa Hartla „Bóg nieokiełznany. Jak opuścić strefę duchowego komfortu”, nie sądziłem, że parę miesięcy później to pytanie wróci z siłą koronawirusa, nie czekając na nasze przygotowanie i ćwiczenia na wypadek awarii. Awaria przyszła znienacka i wymusiła pospieszną ewakuację. Bez dyskusji. Bez żadnego „ale przecież umówieni prelegenci”, „ale przecież wynajęta sala”, „ale przecież to jest dobre, budujące, na Bożą chwałę” czy innych uzasadniających nasz aktywizm formułek. Nie, nie chcę powiedzieć, że to wszystko trzeba przekreślić i już nigdy do tego nie wracać; to wszystko było i zapewne kiedyś jeszcze będzie świadectwem żywotności Kościoła, owocem wielu lat modlitw i głoszenia słowa, czymś, co wyrasta z pragnienia i doświadczenia wspólnoty. Tylko z jakiegoś powodu od dłuższego czasu chodziło za mną pytanie, czy tymi wszystkimi dobrymi rzeczami, coraz większą profesjonalizacją chrześcijańskich eventów nie przysłaniamy samego Boga? Tak, tak, sam też ciągle powtarzałem, że Bóg zasługuje na najlepszą scenerię, najlepszy sprzęt, najbardziej profesjonalną organizację (zazdrościmy czasem protestantom, że w tych sprawach są parę epok przed katolikami). Tylko czy nie przestrzeliliśmy trochę w drugą stronę? Czy nie stworzyliśmy sobie ciepełka, duchowego komfortu, w którym „jest ogień” tylko wtedy, gdy wszystko będzie „mega”?
Jak na ironię książkę Hartla, która z takiego duchowego komfortu stara się trochę wybić, kupiłem… właśnie na jednym z takich eventów, podczas którego zresztą przemawiał sam autor. Utkwiły mi w głowie zwłaszcza te jego słowa: „Usiądź i zapytaj Boga: co jest w Twoim sercu? Modliłeś się tak kiedyś? Pytałeś Boga, co jest w Jego sercu?”. Pustynia, jaką teraz przeżywamy, która pozbawiła nas już nie tylko „mega” eventów, ale najbardziej podstawowych dóbr, jak liturgia i Eucharystia, to doskonała okazja, by całkiem serio zadać to pytanie. Bo nie da się zrozumieć, dlaczego musimy (na jakiś czas?) odpuścić i pogodzić się z utratą tych dobrych przecież rzeczy. A co jeśli w odpowiedzi usłyszymy, że nawet one stały się dla nas złotym cielcem?
Myślałem, że przesadzam z tymi pytaniami, gdy nagle dzisiaj znajomy ksiądz podesłał mi niezwykły tekst ks. Marka Wasąga z archidiecezji przemyskiej pt. „Oto są bowiem święta paschalne”. Pozwolę sobie zacytować parę najmocniejszych fragmentów: „Bóg nas odziera bez znieczulenia, kładzie kres kultowi złotego cielca. Pan Bóg, w sposób radykalny pozbawia nas tego, co zewnętrzne, łącznie z możliwością uczestnictwa w Eucharystii (…). Jak patrzymy w serce, to widzimy całe stado złotych cielców, które ryczą, żeby oddawać im cześć. Całe mnóstwo cielców: dbałość o uznanie, wzgląd na opinię innych, ekologiczne jedzenie; są w nas takie cielątka, które ciągle chcą być głaskane, zauważane, dowartościowane, okadzane, cielcem może być też forma modlitwy, duchowość, różne przejawy religijności, ulubieni księża, bez których po prostu nie da się żyć, mogą nimi być doznania emocjonalno-duchowe, np. spoczynki w Duchu Świętym, a nawet charyzmaty, jakże Kościołowi dziś potrzebne.
Takim cielcem może być nawet sposób przyjmowania Komunii: do ust albo na rękę, a nawet, o zgrozo, cielcem może być Msza św., jako po prostu religijne przyzwyczajenie, w którym im częściej uczestniczę, tym bardziej mam poczucie bycia kimś wyjątkowym, w tym, co by nie powiedzieć, pogańskim świecie. To zaś powoduje, że patrzę z góry na tych, co do kościoła nie chodzą. Dla wielu kapłanów cielcem są kolejne akcje duszpasterskie, z których niewiele wynika, oprócz tego, że »coś« się dzieje. Korporacyjnie nakręceni, myślą, czym tu jeszcze okadzić swojego cielca (…). Czy przez wieki nie ulaliśmy sobie cielców z naszych zwyczajów, przyzwyczajeń (ile było batalii o czarne buty Franciszka, tak jakby od koloru butów zależał urząd papiestwa), obrzędów, godności, fatałaszków, pracy, kariery, nowych wrażeń religijnych, namiętnego słuchania youtubowych proroków? Lubimy mieć Boga pod kontrolą, przyzwyczailiśmy się do Boga, który jest na nasze zawołanie, którym można manipulować i którego można zawłaszczyć. Wielu może się wydawać, że robi Mu łaskę, że Go czci, a tak naprawdę często adoruje samych siebie”.
Jacek Dziedzina