„Zawsze miejcie gotową walizkę” – powiedział nam papież

O roli nuncjusza, dialogu i miłości do Jana Pawła II opowiada abp Salvatore Pennacchio, nuncjusz apostolski w Polsce.

 

Ks. Adam Pawlaszczyk: W 7. rocznicę wyboru papieża Franciszka chcę rozpocząć od pytania o wspomnienia: jak Ksiądz Arcybiskup wspomina ten dzień?

Abp Salvatore Pennacchio: Byłem wtedy w Indiach. Mam z tamtej chwili dwa bardzo szczególne wspomnienia. Pierwsze to chwila, kiedy papież wyszedł na balkon i z wielką pokorą poprosił o modlitwę za siebie, za Kościół, w intencji jego pontyfikatu. Powiedział: „Dobry wieczór”, czym przełamał pierwsze lody w kontakcie z ludźmi. Natychmiast było widać jego bliskość, że jest papieżem, który chce być wśród swoich owiec, czuć ich zapach. On był do tego przyzwyczajony - do bycia blisko swoich wiernych, zwłaszcza tych najuboższych. Poruszyły mnie wtedy jego prostota oraz wprowadzenie atmosfery modlitwy, kiedy zaproponował wszystkim wiernym wspólną modlitwę. Uklęknął później i ten obraz pozostał w pamięci i sercach wiernych. Innym momentem, który bardzo dobrze pamiętam, jest moja pierwsza audiencja jako nuncjusza apostolskiego w Polsce. To było we wrześniu, a papież trochę wcześniej był w Krakowie na Światowych Dniach Młodzieży. Ojciec Święty bardzo mnie wtedy umocnił przed podjęciem nowej misji w Polsce. Powiedział mi, że zobaczył w Polsce Kościół ogromnej wiary i kultury. Był pod wielkim wrażeniem wiary narodu polskiego, która została przekazana mimo trudnych wydarzeń z historii. Widział ją na twarzach młodych, z którymi miał kontakt… ale też na twarzach wszystkich, których spotykał w tamtych dniach.

W tym roku świętować będziemy setną rocznicę urodzin Jana Pawła II. Czy Ksiądz Arcybiskup ma jakieś szczególne wspomnienia związane z jego osobą? Co osobiście zawdzięcza Ksiądz Arcybiskup polskiemu papieżowi?

Po raz pierwszy spotkałem Jana Pawła II, kiedy był on jeszcze kardynałem, zaraz po tym, jak przeprowadził rekolekcje dla papieża Pawła VI. Dyrektor Papieskiej Akademii Kościelnej zapraszał będących przejazdem w Rzymie różnych arcybiskupów, kardynałów do Akademii, dlatego spędziliśmy wtedy z nim wieczór, rozmawialiśmy. Spotkałem wtedy człowieka modlitwy, o ogromnej sile duchowej i ludzkiej. Ale takie bardziej symboliczne wspomnienie pochodzi z chwili, kiedy kard. Wojtyła został wybrany na papieża. Skończyłem wtedy studia na Akademii i miałem tzw. okres praktyk w Sekretariacie Stanu. Byłem wtedy w Rzymie i z kilkoma pracownikami z Sekretariatu Stanu widzieliśmy, jak pojawił się biały dym. Poszliśmy na trzecie piętro Pałacu Apostolskiego, tzw. terza loggia, żeby zobaczyć papieża. Wyszedł on na balkon bazyliki i zwrócił się do całego świata: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Także słowa: „Kardynałowie powołali papieża z dalekiego kraju”. On również, tak jak Franciszek, miał bardzo bezpośredni kontakt z ludźmi, czego wyrazem były słowa: „Poprawcie mnie, jeśli powiem coś źle”. Posiadał niezwykłą pokorę, dał mi niezwykłą moc i odwagę. Od niego otrzymałem pierwszą nominację - do pracy w nuncjaturze w Panamie, a później Jan Paweł II mianował mnie nuncjuszem w Rwandzie. I to on udzielił mi sakry biskupiej w bazylice św. Piotra 6 stycznia 1999 r. To była dla mnie wielka radość. Od samego początku czułem się jego duchowym synem. Jako zawołanie biskupie wybrałem słowa: „Nie lękajcie się!”. Byłem na placu św. Piotra, kiedy nowy papież z Polski odprawił swoją pierwszą Mszę. Powiedział wówczas: „Nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi!”. To było bardzo mocne przesłanie dla mnie - skupić się na nauczaniu Chrystusa, na głoszeniu Dobrej Nowiny, jak to było w pierwotnym Kościele. Bardzo wielkie wrażenie zrobił na mnie uścisk Jana Pawła i kard. Wyszyńskiego. Byłem wówczas młodym kapłanem studiującym na Akademii Dyplomacji Kościelnej, ale wiedziałem, kim jest Wyszyński. Wszyscy dobrze go znali jako prymasa. Wszyscy wiedzieli, że to dzięki niemu i jego nieugiętej postawie przetrwała wiara w Polsce.

Jakie znaczenie miał pontyfikat Jana Pawła II dla posługi Księdza Arcybiskupa w kościelnej dyplomacji?

W ciągu 27 lat pontyfikatu Jana Pawła II najpierw byłem sekretarzem, a potem nuncjuszem i za każdym razem, kiedy wracałem do Włoch, spotykałem się z nim osobiście. On zawsze przyjmował mnie bardzo serdecznie. Słuchał tego, co mówię, ale także zadawał pytania. Był dla mnie jak ojciec, który zawsze jest blisko i dodaje otuchy, także jeśli chodzi o powierzoną mi misję. W Rwandzie zostałem nuncjuszem zaraz po ludobójstwie, do którego tam doszło. Wówczas rozpoczął się tam dialog pojednania. Było tam wiele różnych potrzeb po tym, co się wydarzyło. Jan Paweł II jako swej wyraz troski, bliskości wobec ludu, który tak bardzo ucierpiał, objął swym patronatem budowę wioski dla młodych, dla dzieci, które straciły rodziców i zostały sierotami albo żyły w skrajnym ubóstwie. Ta wioska istnieje do dziś. Ja jako nuncjusz niejako w jego imieniu zajmowałem się jej budową. Obecnie w tej wiosce żyje około 600 młodych ludzi. Przyjeżdżają tam dzieci pochodzące z bardzo biednych rodzin albo takie, które straciły rodziców.

Powróćmy jeszcze do roku 1978. To był rok trzech papieży. W marcu, jako młody dyplomata, usłyszał Ksiądz Arcybiskup od Pawła VI, że dyplomacja watykańska to jedyna w swoim rodzaju służba: często niejasna i mało znana. Jak z perspektywy lat ocenia Ksiądz Arcybiskup tamte słowa?

Normy dotyczące urzędu nuncjusza zostały opisane w różnych dokumentach, z których najważniejszy - motu proprio Pawła VI - nosi tytuł „Troska o wszystkie Kościoły”. Bardzo dobrze oddaje on, czym zajmuje się nuncjusz. Ja, mówiąc o posłudze nuncjusza, zawsze odwołuję się do obrazu mostu. Nuncjusz jest jak most łączący Rzym, Stolicę Piotrową, papieża z Kościołem lokalnym, ale również z państwem, na terenie którego ten Kościół żyje. Jestem więc mostem łączącym Polskę ze Stolicą Apostolską. Wśród wielu obowiązków nuncjusza, najbardziej chyba znane są: przedstawianie kandydatów na urząd biskupa, informowanie Stolicy Apostolskiej o sytuacji Kościoła lokalnego, badanie możliwości erygowania nowych diecezji. A zatem zadaniem nuncjusza jest troska o wszystko, co jest związane z Kościołem lokalnym, także o rozwój wiary, ewangelizację, edukację, obronę praw człowieka. Na przykład w Rwandzie potrzebne było duszpasterstwo pojednania i tam z biskupami, niektórymi kapłanami i osobami świeckimi założyliśmy seminarium, zaprosiliśmy ekspertów, żeby rozmawiać o pojednaniu, bo to była kwestia, którą wszyscy bardzo mocno przeżywali. Chodzi o to, by pomagać i doradzać biskupom w wypełnianiu ich posługi. Nuncjusze utrzymują także kontakty z Konferencjami Episkopatów, Konferencjami Wyższych Przełożonych Zakonnych. Te gremia zapraszają mnie na różne spotkania i uczestniczę też w organizowanych przez nie uroczystościach, jubileuszach, bo po prostu pragną obecności papieża. Obecność nuncjusza jest niejako obecnością papieża . Dlatego ta służba nie polega tylko na urzędowaniu w siedzibie nuncjatury, wręcz przeciwnie – bardzo dużo podróżuję odwiedzając diecezje i różne wspólnoty.

Który kraj był najtrudniejszy w bogatej służbie Księdza Arcybiskupa jako  nuncjusza?

Ja nigdy nie mówię, w którym kraju było najtrudniej, a w którym najpiękniej, bo zawsze chcę myśleć o przyszłości. Każdy kraj mnie ubogacił. Zacząłem moją misję, gdy miałem 27 lat - pojechałem do Panamy. To była moja pierwsza placówka. Bardzo dużo mówiło się wówczas o opcji dla ubogich i o teologii wyzwolenia, ponieważ niedługo wcześnie odbyła się konferencja w Medellin. Wszedłem we wszystkie te zagadnienia. W Panamie biskup poprosił nuncjusza o pomoc w duszpasterstwie. Bardzo chętnie chodziłem do pewnej ubogiej dzielnicy odprawiać Mszę św. Później zbudowaliśmy tam kaplicę. Jeździłem też na którąś z wysp, gdzie potrzebny był ksiądz. Bo posługa nuncjusza powinna mieć wymiar pastoralny – podkreśla to dziś również papież Franciszek. Ostatnio ojciec święty zachęcił nawet do tego, by studenci Akademii, zanim wyjadą na placówkę dyplomatyczną, najpierw przez rok popracowali na misjach. Ja przez lata posługiwania jako nuncjusz w bardzo różnych miejscach zdobyłem też doświadczenie misyjne. Po zakończeniu służby w Panamie zostałem skierowany do Etiopii, gdzie wtedy zaczął się okres wielkiej suszy, trwała wojna i panował głód. Miałem kontakt z misjonarzami, niektórzy z nich wrócili już do Polski, pamiętają mnie z tamtych czasów. W Etiopii to była naprawdę misja humanitarna. Z powodu suszy i głodu nie można było podróżować samochodem, do odległych miejsc można było dotrzeć helikopterem. Wciąż pamiętam pierwszą taką podróż helikopterem z pomocą humanitarną. Leciałem polskim Herkulesem, aby dostarczyć pomoc najbardziej potrzebującym. Podczas innego lotu zrzucano na spadochronach pomoc humanitarną w miejsca wielkiej suszy. W Etiopii zatem moja służba polegała na pracy misyjnej razem z innymi misjonarzami i niesieniu pomocy humanitarnej. Tam był wybitny nuncjusz, Irlandczyk Thomas White, który zmarł kilka lat temu. On był zaangażowany w misję humanitarną. Organizował spotkania z ambasadorami z całego świata, aby wszystkich uwrażliwić na problem tego kraju i skłonić do pomocy. Tam służba nuncjusza była służbą ludziom, którzy cierpieli. Tysiące ludzi umierało z głodu. Stamtąd pojechałem do Australii, gdzie najpiękniejszym doświadczeniem było towarzyszenie Janowi Pawłowi II w czasie jego pierwszej podróży do tego kraju w 1986 r. To była niezwykła pielgrzymka, trwała 7 dni, a każdego dnia spotykały nas jakieś niespodzianki. Wtedy byłem blisko papieża, niekiedy przy posiłkach siedziałem obok. Pamiętam, jak podano papieżowi koalę, który objął ojca świętego. Ale najmocniejsze było spotkanie Jana Pawła II z młodzieżą w Sydney. Papież tam śpiewał i przekazywał niezwykłą energię młodym. Widok stadionu wypełnionego młodymi ludźmi, którzy śpiewali razem z papieżem,  był niezwykły. On był bardzo wrażliwy na młodych. Ja towarzyszyłem papieżowi w czasie całej jego podróży apostolskiej. Tam były też spotkania z osobami niewierzącymi, z innych wyznań chrześcijańskich i wszędzie ojciec święty został bardzo serdecznie przyjęty. Wszyscy byli otwarci na papieża, z którego emanowała moc. Tylko w Australii miałem możliwość uczestniczyć w wizycie apostolskiej papieża. Później pojechałem do Turcji, gdzie spotkałem się ze światem islamu.

Z dnia na dzień można wylądować w drugiej części świata, potrzeba zatem dużej elastyczności w tej posłudze…

Tak, potrzebna jest elastyczność. Papież Franciszek, podczas pierwszego spotkania z nuncjuszami z całego świata, powiedział: zawsze miejcie gotową walizkę. Mam takie bardzo osobiste wspomnienie. Otóż, kiedy byłem młodym chłopakiem, postanowiłem wstąpić do niższego seminarium, bo czułem w sobie powołanie. To pragnienie pojawiło się po tym, jak pewna siostra zakonna w szkole podstawowej, w 5 klasie, wyjaśniała fragment Ewangelii: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało”. Wtedy poczułem wezwanie i byłem gotowy wstąpić do seminarium. W parafii należałem do Akcji Katolickiej. Pewnego dnia odwiedził nas misjonarz, który wiele opowiadał o misjach. Powiedziałem mu o tym, że chcę zostać księdzem i pojechać na misje. On zaproponował, abyśmy porozmawiali z rodzicami. Tak się złożyło, że w domu nie było wtedy taty, była tylko mama. I ten zakonnik z długą brodą zaczął tłumaczyć mojej mamie, że ja chciałbym zostać misjonarzem. Mama powiedziała:  „Dobrze, nie jestem przeciwna, żeby wstąpił do seminarium, ale nie chcę, żeby został misjonarzem”. Bo w tamtych czasach krążyły historie o kanibalach z Afryki. Zostałem więc księdzem i okazało się, że biskup postanowił wysłać mnie do Akademii kształcącej dyplomatów. Ten biskup znał mnie od dziecka i dobrze znał moich rodziców. Zapytał ich o opinię dodając, że będę musiał jeździć po całym świecie i z tego powodu bardzo rzadko będę bywał w domu. Mama odpowiedziała: „Już raz powiedziałam Bogu »nie«, bo nie chciałam, żeby mój syn został misjonarzem. Teraz Pan Bóg prosi mnie o to w inny sposób, więc nie mogę odmówić”. Teraz mama na pewno jest już w niebie, zmarła mając 53 lata. Mój tata natomiast zmarł w dojrzałym wieku. Ta wielka odległość od niego była ofiarą… my, nuncjusze, faktycznie jesteśmy jak misjonarze - zawsze na służbie. Przez 41 lat służby zawsze byłem za granicą.

Ta służba, misja w różnych częściach świata, wymaga umiejętnego poruszania się w środowiskach zupełnie różnych religii… To trudne?

Tak, ale i piękne. Posługiwałem na przykład w Turcji, gdzie – jak wiadomo – przeważają muzułmanie. Dwie rzeczy były tam dla mnie niesamowite. Turcja leży na terenie Azji Mniejszej i są tam obecne Kościoły, które założył św. Paweł,. Znajduja się tam miejsca związane z pierwszymi soborami powszechnymi, dom Matki Bożej w Efezie oraz wiele innych miejsc ważnych w historii naszego Kościoła. Moim zadaniem było umożliwienie pielgrzymom odwiedzania tych miejsc. To wymagało utrzymywania kontaktów z odpowiednim ministerstwem, żeby uzyskać pozwolenie na odwiedzanie tych miejsc czy na modlitwę w Antiochii. Był to też czas, kiedy zostało zawarte porozumienie między jezuitami z Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie a uniwersytetami muzułmańskimi w Turcji dotyczące wymiany profesorów - profesorowie muzułmańscy prowadzili wykłady o islamie na Gregorianie, a ci z Gregoriany przyjeżdżali do Turcji i na uniwersytetach muzułmańskich mówili o chrześcijaństwie. W każdym dialogu ważne jest wzajemne poznanie się, posiadanie informacji. Jeśli wychodzi się od uprzedzeń, dialog nie jest możliwy. Dla wzajemnego poznania potrzebna jest wiedza. Stąd ta wymiana była bardzo ważna.
Potem pojechałem do Egiptu, gdzie również angażowałem się w dialog ze światem islamu. W zeszłym roku na międzyreligijnej konferencji w Abu Zabi papież Franciszek oraz wielki imam Al-Azhar podpisali wspólną deklarację o ludzkim braterstwie dla pokoju na świecie i zgodnego współistnienia. Dla przyszłości ważny jest dialog, pokojowe współżycie, wzajemny szacunek. Trzeba mówić prawdę, ale trzeba to czynić z szacunkiem. Ta deklaracja jest bardzo ważna i trzeba za nią dziękować Opatrzności. Ale to jest przede wszystkim dzieło Stolicy Apostolskiej, także Jana Pawła II i Benedykta XVI. A sprzyjanie dialogowi jest jednym z zadań nuncjusza apostolskiego. Jako nuncjusz w Tajlandii prowadziłem dialog z buddyzmem, w Indiach z hinduizmem,  staram się też uczestniczyć w spotkaniach ekumenicznych, utrzymywać kontakty z liderami różnych religii oraz wspólnot chrześcijańskich.
Z Egiptu udałem się do bardzo trudnego miejsca, a mianowicie do Jugosławii. To była misja bardzo wymagająca. Kiedy zaczynałem służbę w Belgradzie, tam jeszcze była Jugosławia, do której należała Bośnia, Słowenia, Chorwacja, Macedonia, Czarnogóra. Nagle wszystko zaczęło się rozpadać. Kiedy przyjechałem, właśnie zaczęła się wojna na granicy chorwacko-serbskiej. Pamiętam jak z kard. Etchegarayem w opancerzonym transporterze odwiedzaliśmy tamte tereny. My, nuncjusze, wszędzie zanosimy wołanie papieża, by unikać konfliktów. Staramy się sprawić, by na drodze dialogu, negocjacji osiągnąć porozumienie. I mamy przede wszystkim wspierać osoby, które cierpią, które znajdują się w sytuacji wojny, przemocy.

Posługa w Jugosławii była zatem chyba najtrudniejszym doświadczeniem, bo związanym z zagrożeniem życia?

W Jugosławii pracowałem prawie 4 lata, kiedy było tam niebezpiecznie, w sytuacji ciągłego zagrożenia życia, ale oddawałem się w ręce Pana Boga. Muszę powiedzieć, że dziękuję Mu z całego serca za to doświadczenie. Tam, zwłaszcza w Bośni,  spotkały się trzy światy: katolicy, prawosławni i muzułmanie. Pamiętam wielkie pragnienie Jana Pawła II, żeby odwiedzić trzy ważne wówczas stolice pozostające między sobą w konflikcie: w Chorwacji – Zagrzeb, w Serbii – Belgrad, stolica byłej Jugosławii i Sarajewo w Bośni. Jan Paweł II wielokrotnie prosił o tę możliwość. My, jako nuncjatura, pośredniczyliśmy w tym, ale ostatecznie to pragnienie Jana Pawła Ii nie mogło zostać zrealizowane. Odbyły się celebracje w Rzymie w bazylice św. Piotra, jako wyraz wsparcia dla terenów byłej Jugosławii. Jan Paweł II nie bał się jechać do miejsc, gdzie trwał konflikt. Także papież Franciszek jest bardzo mocny, nie zważa na swoje bezpieczeństwo.

Oprócz wojny i zagrożenia życia trafiał Ksiądz Arcybiskup na inne trudne chwile w życiu lokalnego Kościoła, w którym przyszło posługiwać…

Tak. Swego czasu nazywali mnie strażakiem, bo ciągle gdzieś jechałem gasić ogień. Tak było w Irlandii. Byłem tam w latach 1994–1999. Przyjechałem, kiedy zaczął się skandal związany z nadużyciami duchownych wobec małoletnich. Kiedy tam leciałem, przyszło mi do głowy, że zapowiada się trochę więcej spokoju. Tymczasem nuncjusz, który przyjechał po mnie na lotnisko, już na początku pokazał mi gazetę, mówiąc: „Zobacz, jesteśmy na pierwszych stronach”. Faktycznie… byliśmy. Doświadczenie, które tam zdobyłem, pomaga mi teraz w Polsce.

Być może dlatego, że tamtejszy Kościół jest do polskiego bardzo podobny w swoim przywiązaniu do tradycji?

Tak, w Irlandii wiara była przekazywana jako tradycja. Wiara bardzo mocna. Ale niestety jest i druga strona tego medalu: Kościół tam był niejako uśpiony, pewien swojej pozycji. To niedobrze, bo najważniejsze jest, by zawsze patrzeć w przyszłość. Kiedy zaczęły wychodzić na jaw kolejne skandale, okazało się, że panuje tam mentalność zlaicyzowana i Kościół zaczął się chwiać. Zaczęły się pierwsze procesy, prowadzone bardzo dobrze, Kościół uczciwie zajął stanowisko. Ale też natychmiast zaczął odczuwać skutki negatywne: nastąpił spadek powołań, kryzys rodziny... Uważam, że to był dzwonek ostrzegawczy, że nigdy nie możemy zasnąć, ulec stagnacji, musimy spoglądać w przyszłość, musimy żyć w chwili obecnej.

Również w Polsce przyszło Księdzu Arcybiskupowi zmierzyć się z trudnościami. W ostatnim czasie miały miejsce protesty związane z osobą metropolity gdańskiego abp. Sławoja Leszka Głódzia. Ksiądz Nuncjusz przyjął delegację protestujących osób. Jak to spotkanie przebiegało?

Spotkanie przebiegało w dobrej atmosferze. Zależało mi na tym, aby pokazać, że w trosce o Kościół stanowimy jedność. Jako przedstawiciel ojca świętego Franciszka jestem szczególnie zobowiązany do tego, aby papieskie nauczanie było w Polsce dobrze słyszalne. Także to dotyczące postępowania w sprawach nadużyć przeciwko szóstemu przykazaniu, a w szczególności, aby właściwą opieką otoczyć ofiary. To wymaga z jednej strony wrażliwości i empatii, a z drugiej sprawnie działających procedur służących wyjaśnianiu tego rodzaju spraw. Wszystkie zalecenia w tych kwestiach przekazane przez Stolicę Apostolską do nuncjatury są wykonywane niezwłocznie i z dużym zaangażowaniem. Bardzo mi zależy, aby te intencje przekazać wszystkim wiernym w Polsce, także grupie zaproszonej do nuncjatury.

Wyjaśnijmy sprawę skargi, którą według niektórych mediów złożyła w nuncjaturze pani Barbara Borowiecka. Skarga ta ma dotyczyć zaniechania, jakiego w sprawie ks. Jankowskiego miał się dopuść metropolita gdański. Niektóre media podały, że Ksiądz Arcybiskup zataił fakt otrzymania tej skargi wobec delegacji protestujących wiernych.

To nieprawda. Informacja o otrzymaniu tej skargi została podana przez nuncjaturę do publicznej wiadomości kilka dni po spotkaniu z grupą wiernych. W tej sprawie z nuncjaturą kontaktowali się dziennikarze i otrzymali jednoznaczną odpowiedź. Nie było żadnego powodu, aby ten fakt przed kimkolwiek ukrywać. Być może doszło do pewnego nieporozumienia. Podczas spotkania mówiliśmy m.in. o procedurach związanych z wyjaśnianiem tego rodzaju spraw. Pojawiło się pytanie o postępowania prowadzone na Watykanie przeciwko metropolicie gdańskiemu. Nie mam obecnie żadnej wiedzy, aby takie postępowania się toczyły. Skarga, wysłana przez pełnomocnika p. Borowieckiej 30 grudnia 2019 roku, została przekazana nuncjaturze jedynie do wiadomości. Jej adresatem był kard. Ouellet. Obecnie omawiana sprawa jest badana przez właściwą dykasterię i do dziś w odniesieniu do niej nuncjatura nie otrzymała wiadomości o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego przeciwko arcybiskupowi gdańskiemu. Jest mi przykro, że po spotkaniu pojawiły się w niektórych mediach wypowiedzi podważające szczerość moich intencji w tej sprawie. Nie chciałbym jednak nikogo posądzać o złą wolę.

Czy zatem w sprawie dotyczącej ks. Jankowskiego nuncjatura podejmie jakieś działania?

Sprawa dotycząca ks. Jankowskiego jest bardzo złożona. Przede wszystkim nie można w tej sprawie prowadzić dochodzenia kanonicznego ani postępowania karnego, ponieważ ks. Jankowski zmarł w 2011 roku. Stawiane publicznie zarzuty dotyczą okresu sprzed ok. 40 lat. Można natomiast badać sprawę od strony historycznej i moralnej. Archidiecezja Gdańska 15 maja 2019 roku utworzyła komisję diecezjalną, w skład której wchodzą osoby biegłe w zakresie prawa i historii, której zadaniem jest dokonanie możliwie najbardziej obiektywnej i całościowej oceny postaci zmarłego kapłana. Komisja ta, działając na rzecz prawdy i sprawiedliwości, powinna stanowić element pojednania i dialogu, w którym Kościół przyczynia się, zgodnie z nauczaniem ojca świętego Franciszka, do pełnego wyjaśnienia wątpliwości dotyczących tego szczególnie delikatnego okresu w najnowszej historii Polski.

Czy w sytuacji, jaką obecnie mamy nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, chciałby Ksiądz Arcybiskup skierować jakieś szczególne słowo do czytelników „Gościa Niedzielnego”?

Jest mi przykro z powodu sytuacji, jaką przeżywamy. W dniach tej globalnej pandemii, wznieśmy do Pana, do naszej Matki w Częstochowie błagania, aby Pan oddalił zagrożenie od tej błogosławionej ziemi wielu świętych, poczynając od Jana Pawła II po św. Faustynę. Pozdrawiam serdecznie Czytelników i zachęcam, byśmy okres Wielkiego Postu przeżywali, podejmując dzieła miłosierdzia, solidarności, pokutując i poszcząc. I abyśmy przede wszystkim odkryli modlitwę. Myślę, że nie tylko w tym trudnym czasie, ale zawsze, powinniśmy pamiętać o modlitwie.

 

« 1 »

Ks. Adam Pawlaszczyk