Traktowanie epidemii koronawirusa w sposób lekceważący prowadzi do wykładniczego wzrostu zachorowań i do śmierci ludzi, którzy są najsłabsi - powiedział minister zdrowia Łukasz Szumowski w wywiadzie dla tygodnika "Do Rzeczy". - Mamy 125 przypadków, prognozowaliśmy ok. 100 na piątek, ale to może falować szybciej i wolniej. Musimy się przygotować na to, że w tym tygodniu będziemy mieli czterocyfrowy wynik liczby osób zakażonych i ten wzrost będzie dynamiczny - powiedział w radiowej Jedynce.
Powinniśmy być spokojni, bo panika nic nie da, a wręcz odwrotnie: zachowania paniczne, chaotyczne zwiększają nasze zagrożenie - powiedział minister, reagując na uwagę tygodnika, że na konferencjach prasowych jest spokojny i opanowany. - Wiemy, co powinniśmy robić: izolować osoby chore, utrzymywać higienę, starać się nie uczestniczyć w dużych zgromadzeniach, gdzie jest ścisk. Jeżeli mamy możliwość pracy zdalnej lub wzięcia zasiłku, by pozostać z dzieckiem w domu, powinniśmy to zrobić" - dodał.
Pytany, czy zamykanie szkół, uczelni, kin czy akademików świadczy o tym, że sytuacja może być bardzo poważna, Szumowski zaznaczył, że działania prewencyjne podjęto ze względu na rozprzestrzenianie się i liczbę zachorowań.
Izolacja może być skutecznym działaniem. Jednak aby nasze radykalne działania miały swój skutek i sens, trzeba uświadomić wszystkim, a szczególnie ludziom młodym, że to nie jest czas wolny od zajęć, spotykania się ze znajomymi, zabawy w klubie czy w restauracji. Wszystkie państwa, które mają najwięcej zakażeń, podkreślają, że traktowanie tej epidemii w sposób lekceważący prowadzi do wykładniczego wzrostu zachorowań i do śmierci ludzi, którzy są słabsi - podkreślił minister zdrowia.
Minister był pytany w I programie Polskiego Radia, w jakim stanie są pacjenci, którzy mają zdiagnozowaną chorobę, odpowiedział: - Mamy 125 pacjentów, oni w przeważającej, ogromnej większości są w stanie stabilnym.
Podkreślił przy tym, że dramatyczna walka toczy się na całym świecie o 10-15 proc., które będzie miało poważny przebieg tej choroby.
- Mamy 125 przypadków, prognozowaliśmy ok. 100 na piątek, ale to może falować szybciej i wolniej. Musimy się przygotować na to, że w tym tygodniu będziemy mieli czterocyfrowy wynik liczby osób zakażonych i ten wzrost będzie dynamiczny - powiedział.
Przyznał, że ma nadzieję, iż działania, które podjął rząd, przynajmniej częściowo zatrzymają dynamikę wzrostu zachorowań i "nie będziemy mieli modelu włoskiego".
- Robimy to, co wydaje nam się najbardziej słuszne. Szpitale, które są dedykowane dla osób zarażonych koronawirusem, gdzie jest 10 procent miejsc respiratorowych - to są takie działania, które, mam nadzieję, pozwolą w sposób skoordynowany, bardziej spokojny przejść przez ten okres największego nasilenia, który pewnie będzie za dwa, trzy tygodnie - stwierdził.
Minister podkreślił też, że osoby, które mają choroby współistniejące, mogą mieć poważniejsze konsekwencje w przebiegu zachorowania na koronawirusa.
Szumowski był także pytany o przypadek Włoch, gdzie - jak stwierdzono - "epidemia jest już poza kontrolą". - Z moich informacji od kolegów, którzy tam są, wynika, że tempo wzrostu liczby chorych we Włoszech przekroczyło ich możliwości reakcji. Każdy system - niezależnie jak bogatego kraju, jak dobrze wyposażonego, jak świetnie funkcjonującego w czasach normalnego działania - może okazać się być niewydolny - mówił minister zdrowia.
Krytycznie ocenił on wypowiedzi dyrektorów szpitali i lekarzy, którzy zarzucają, że ich placówki nie są dobrze przygotowane. - Jeżeli dyrektor nie przygotował szpitala na przyjęcie pacjentów z infekcjami - a pamiętajmy, że jednak 80 procent tych pacjentów przejdzie tę chorobę, trudno powiedzieć, że w sposób łagodny, ale bez konieczności intensywnej terapii - to znaczy, że zarządzał tą jednostką kompletnie źle - to znaczy, że nie był przygotowany na pacjentów w 80 procentach wymagających jedynie doglądania co jakiś czas - mówił.
Jako absurdalne i skandaliczne ocenił wypowiedzi, które sugerują, że chce się chronić jedno miasto kosztem drugiego.