Prezydent Francji nie miał wyjścia i musiał w końcu zauważyć na mapie Polskę. Ale jego propozycja to próba wciągnięcia nas na drogę, z którą Polsce niekoniecznie musi być… po drodze.
05.02.2020 14:30 GOSC.PL
Gdyby język dyplomacji można było czytać dosłownie i bez specjalnej egzegezy, o przemówieniach Emmanuela Macrona w Polsce (po spotkaniu z prezydentem Dudą i na Uniwersytecie Jagiellońskim) można by mówić z umiarkowanym uznaniem. Uznaniem, bo sam prezydent Francji (tzn. on i cały sztab doradców) przygotował się do tej wizyty rzeczywiście bardzo starannie.
W jego słowach znalazło się niemal wszystko, na co „polska dusza” reaguje zazwyczaj pozytywnym poruszeniem. Było zatem dużo o historii, o polskich osiągnięciach, waleczności i jednocześnie polskiej krzywdzie, zazwyczaj niedocenionej, pomijanej lub – jak w ostatnich tygodniach – wręcz negowanej przez rosyjską politykę (a)historyczną. Było sporo zaskakujących jak na znane nam wcześniej deklaracje Macrona akcentów, w tym zwłaszcza coś w rodzaju przeprosin w imieniu Francuzów za brak solidarności z Polską w czasie, gdy tego najbardziej potrzebowała, a także – co najbardziej uderzało – za brak docenienia jej roli nawet po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Macron przyznał wręcz, że w tym niedocenianiu Polski i naszej części Europy prym wiodła właśnie Francja. I jakby w ramach przeprosin powiedział, że w 2004 roku nie mieliśmy do czynienia z żadnym „rozszerzeniem” UE, ale ze zjednoczeniem Europy.
Trzeba przyznać, że to jeden z mocniejszych akcentów tej wizyty. Rzadko się zdarza, by głowa jakiegoś państwa przyznawała się do błędów przeszłości wobec w gruncie rzeczy słabszego politycznie partnera. A co dopiero w przypadku prezydenta Francji, który dotąd słynął raczej z pouczania Polski i zarazem omijania jej szerokim łukiem. Równie ważne było kilkukrotne podkreślenie, że Rosja próbuje na nowo pisać historię, wbrew faktom, że Polska padła ofiarą również zbrodniczej polityki ZSRR. Na uwagę i uznanie z pewnością zasługują również otwarte deklaracje przyznania (w końcu) Polsce miejsca, jakie powinna mieć od dawna ze względu na swój potencjał geograficzny, ludnościowy i gospodarczy. „Francja i Europa nie mogą być wielkie bez dumnej Polski”, kokietował Macron, można by powiedzieć – jakby nie on.
Zarazem byłoby to uznanie umiarkowane (mówimy ciągle o właściwie nierealnej sytuacji, w której rozumiemy słowa dyplomaty dosłownie, bez czytania między wierszami), bo mimo wszystko Macron nie uniknął typowych i dla siebie, i dla francuskich elit politycznych, pouczeń czy wręcz ingerowania w zachodzące u nas procesy. Mówienie niemal na jednym oddechu o piszącej na nowo historię Rosji, z pisaniem jej rzekomo na nowo nad Wisłą czy w Budapeszcie było nie tylko protekcjonalne, ale zwyczajnie słabe merytorycznie. Nie mówiąc o rosnącym podobno u nas antysemityzmie – co brzmi groteskowo w ustach szefa państwa, w którym niemal wszyscy Żydzi myślą poważnie o przeprowadzce do mniej wolnego, równego i braterskiego kraju…
To wszystko jednak i tak nie ma większego znaczenia w sytuacji, gdy zrozumienie wizyty Macrona w Polsce leży tak naprawdę w tym, co znajduje „między wierszami”. A czasem zostało wręcz wypowiedziane wprost, choć wplecione zgrabnie (widać tu świetną pracę fachowców) w ważne dla nas słowa. Bo poza deklaracjami zaproszenia nas do ścisłej współpracy i samą z Francją, i z unijną czołówką, decydującą o losach Unii, w przemówieniach Macrona przebijała się cena, jaką mamy zapłacić za to zaproszenie na salony. A raczej warunek, na jakich miałoby się to odbywać: tym warunkiem jest oczywiście podzielanie ramię w ramię francuskiej wizji integracji europejskiej. Czyli dalsza federalizacja (rosnąca rola instytucji unijnych), większa samodzielność militarna (w domyśle: alternatywna dla amerykańskiego zaangażowania) oraz, co dla nas najtrudniejsze – we współpracy z Rosją. Tak, mimo genialnego zagrania pod polską publiczkę, jaką było wypomnienie Moskwie ostatnich akcji fałszujących historię (co nie przeszkodziło mu wziąć udziału w prorosyjskiej imprezie w Jad Waszem), Macron wyraźnie dał do zrozumienia, że rolą Francji i wszystkich jej sojuszników (w tym zaproszonej do tego Polski) będzie współpraca z Rosją. „Francja nie jest ani prorosyjska, ani antyrosyjska, jest proeuropejska”, mówił dyplomatycznie, dodając, że choć Rosja nie należy do UE, to przecież leży w Europie…
Polscy decydenci mają niezłą zagwozdkę. Odrzucenie całkowicie oferty Francji byłoby nierozsądne. Jest cała masa projektów, w tym gospodarczych, w których musimy rozwijać współpracę. Ale warunki wciągnięcia Polski do „ścisłej czołówki” UE są sprzeczne i z polskim interesem, i w perspektywie także z interesem całej Unii. Większa federalizacja to prosta droga do rozpadu Unii, czego przykładem jest właśnie dokonujący się brexit. Otwarcie na Rosję Putina to nie żaden racjonalny ogląd mapy, ale wyjątkowa i typowo francuska naiwność, że z Putina da się zrobić Europejczyka. Polska powinna wyciągnąć rękę do wyciągniętej przez Francję w osobie Macrona ręki, ale jednocześnie bardzo wyraźnie promować własną wizję integracji, która musi być alternatywną dla francuskiej. Francja ma interes, by nas zaciągnąć w swoje szeregi, kosztem pozycji Niemiec. My niekoniecznie mamy interes w tym, by stać we francuskim szeregu.
Jacek Dziedzina