Na czym polega dojrzałość? Między innymi na wyzbyciu się kompleksów – tych zwłaszcza, które wmawia nam otoczenie.
Proszę wybaczyć, że zacznę od akcentu osobistego. Kończę właśnie pisać IV tom „Dziejów Polski” (powinien ukazać się jeszcze przed końcem miesiąca). Tom, obejmujący lata 1468–1572 – a więc od zebrania pierwszego dwuizbowego Sejmu w naszej historii do unii lubelskiej i śmierci jej współtwórcy Zygmunta Augusta – zatytułowany jest „Trudny złoty wiek”. Bo to był wiek złoty w naszej kulturze, wybicia się na niepodległość polskiego języka literackiego, Reja, Kochanowskiego i Orzechowskiego, i wiek dojrzewania do odpowiedzialnej wolności, rzeczywiście wyjątkowej w skali naszego kontynentu. Wiek dojrzewania jest zawsze trudny. A na czym polega dojrzałość? Między innymi na wyzbyciu się kompleksów – tych zwłaszcza, które wmawia nam otoczenie, „koledzy”, chcący utrzymać nas w postawie podporządkowanej, niesamodzielnej, naśladowczej. Trzeba się uczyć – oczywiście u innych, mądrzejszych, bardziej doświadczonych. Ale po to się uczymy, żeby w końcu powiedzieć coś od siebie. Nie być już papugą ani pawiem. Tylko sobą, osobą – zdolną do oryginalnego myślenia i tworzenia. Taką właśnie osobowość Polska, jej kultura, także kultura polityczna, zyskały w „pięknym wieku XVI”. Nie za darmo – i o tym też trzeba pamiętać i pisać. Długi czas sporów, nieporozumień szlachty z królem i senatorami czy katolików z protestantami, został jednak uwieńczony unią wyjątkowej mądrości i trwałości (bo przedłużyła, przypomnijmy, na kolejne dwieście lat związek państw i narodów i pozwoliła mu trwać dłużej niż jakiejkolwiek innej unii w Europie). Ujawnił ten czas zdolność reformy – naprawy państwa ponad podziałami politycznymi, wyznaniowymi i (co wtedy było mniej ważne) etnicznymi. Dał tysiącom współautorów owej reformy, z lokalnych sejmików i sejmów, poczucie, że są ludźmi wolnymi i że to ich do czegoś zarazem zobowiązuje – mianowicie do odpowiedzialności za dobro wspólne. To niesamowite poczucie wolności i godności, związku z Rzeczpospolitą, obowiązku służenia trwało mimo wszystkich wykrzywień w praktyce kolejnych, mniej „złotych” wieków. Okazało się nawet zaraźliwe, wychodziło poza stan szlachecki, ku tym z miejskich „łyków”, z dumnych kmieci, z późniejszej inteligencji, ku przybyszom z innych ziem, kultur i języków, którzy też chcieli doświadczyć tej najwyższej godności na tym świecie: być Polakiem, to jest człowiekiem niepodległym. Oczywiście można było tę godność zatracić, podeptać, zmarnować, nawet w najlepszym, najzacniejszym historycznie rodzie, jak o tym zaświadczyła, smutnej pamięci, targowica.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Nowak