Ostrożność w stosunku do multikulturalizmu nie powinna nas prowadzić do zachowań niekulturalnych.
Krzysztof Bosak wywołał poruszenie swoim wpisem na Twitterze. Jeden z liderów Ruchu Narodowego zauważył Hindusa rozwożącego na rowerze jedzenie w ramach usługi UberEats. I w związku z tym postanowił ostrzec przed imigracją pracowniczą do Polski, która mogłaby zaowocować pojawieniem się multikulturalizmu w Polsce. Jedna rzecz, że były poseł nie zastanowił się głębiej nad samą osobą hinduskiego rozwoziciela jedzenia. Może akurat chce osiąść w naszym kraju i zintegrować się z Polakami? Może nie tylko pilnie studiuje, ale i uczy się ciężko naszego języka, a praca w Uber Eats pozwala mu dorobić?
Ale najważniejsze jest to, że przywołany Hindus pracuje. Dzięki niemu być może nawet jakiś wszechpolak mógł otrzymać w miarę szybko swoje jedzenie. I w czasie, który straciłby na pójście do restauracji lub gotowanie sobie obiadu, może dokończył jakiś ważny dla narodowców projekt. A trzeba pamiętać, że na dowiezionym jedzeniu zarobił nie tylko wspomniany Hindus, ale i jakiś polski właściciel restauracji, jakiś polski kucharz, jakiś polski rolnik dostarczający do tej restauracji swoje produkty.
Krzysztof Bosak oczywiście chciał rozpocząć dyskusję o polityce imigracyjnej. I podnosi kwestie rywalizacji imigrantów z Polakami o miejsca pracy. Ale aktualnie w Polsce to pracodawcy mają większy problem ze znalezieniem pracownika, niż pracownik ze znalezieniem pracy. Być może nie było Polaka zainteresowanego posadą hinduskiego rowerzysty z Uber Eats? Skoro dzięki pracy gościa z Azji wielu Polaków może sobie pozwolić na tanie jedzenie z dowozem, a polski restaurator, kucharz, dostawca produktów i rolnik mają z nich zysk, to chyba dobrze?
Trudno dociec, jak sytuację z Hindusem z Uber Eats chciałby rozwiązać lider Ruchu Narodowego. Może zabroniłby w ogóle imigracji zarobkowej. Ale co wtedy z usługą Uber Eats? Czy nie zabraknie im rąk do pracy albo czy nie będą zmuszeni podnieść ceny, aby wysokimi zarobkami zachęcić do pracy jako dostawcy jedzenia? Ale co powie wtedy masa Polaków, których nie stać będzie na Uber Eats? Czy nie stracą czasu na zakupy lub pójście do restauracji, w którym to czasie mogliby wykonać dla kogoś innego swoją pracę? I czy nie stracą restauratorzy, a za nimi kucharze, dostawcy i rolnicy, którzy nie będą mieli klientów? I czy w ostateczności nie straci dostawca jedzenia, którego pracodawca splajtuje z powodu zbyt dużych kosztów i utraty klienteli?
Krzysztof Bosak podaje jeszcze argumenty o zagrożeniu multi-kulti. Ale czy hinduscy rozwoziciele jedzenie tworzą u nas getta? Albo ukraińscy budowlańcy „strefy Bandery”? Kto wie, czy mijający byłego posła nie będzie kiedyś polskim noblistą, kolejnym Chopinem lub… liderem Ruchu Narodowego. Bo mało to wielkich Polaków, będących z pochodzenia Holendrami, Niemcami, Rusinami lub Tatarami? W ostatecznym rozrachunku w czym pochodzący np. z Armenii biznesmen i działacz społeczny ma być gorszy od urodzonego w Polsce kibola rzucającego race na boisko czy polityka skarżącego się w zagranicznej prasie, że odsunięto go od władzy?
Chyba zwolennicy Krzysztofa Bosaka, zamawiając jedzenie na dowóz, nie zaczną prosić o "niehinduskiego" dostawcę. To nie byłoby zbyt grzeczne. Ze strachu przed multikulturalizmem moglibyśmy trafić w rejony zachowania niekulturalnego. Jakbyśmy się poczuli, gdyby Brytyjczycy zaczęli prosić o "niepolskich" dostawców? Chyba, że część osób myśli na zasadzie „kalizmu”. Taką postawę wyśmiał już Henryk Sienkiewicz we „W pustyni i w puszczy”. A zwolenników Ruchu Narodowego chyba trudno posądzić o nieznajomość polskiej klasyki.
Bartosz Bartczak