W średniowieczu jedna księga miała wartość dwóch, a nawet trzech wsi. O tym, że zapisane w niej słowo było na wagę złota, można się dowiedzieć z ekspozycji w tynieckim opactwie.
Na wystawę „W klasztornym skryptorium”, udostępnioną do zwiedzania w budynku Wielkiej Ruiny muzeum tynieckiego opactwa, idziemy po nieszporach. W średniowieczu tutejsi mnisi, śpiewając je w kościele św. św. Piotra i Pawła, korzystali z jednej, ogromnej księgi, tzw. chórowej. Miała pokaźne rozmiary i w związku z tym łatwe do odczytania z dużej odległości litery. Stworzenie iluminowanej strony w zależności od tego, jakiego była formatu i czy dodatkowo dekorowano ją inicjałem oraz zdobieniami, zajmowało skrybom i iluminatorom kilka, a nawet kilkanaście dni. Te arcydzieła wychodziły spod ręki zakochanych w Bogu i w słowie mnichów, będących nie tylko artystami, ale przede wszystkim wybitnymi rzemieślnikami. Na marginesach niektórych przepisywanych wtedy dzieł można znaleźć uwagi pokazujące, jak wymagająca to była praca. „Pracują trzy palce, a trudzi się całe ciało” – zanotował jakiś anonimowy skryba. Większość twórców ksiąg, mając na względzie przesłanie: „Ad maiorem Dei gloriam”, nie eksponowała swoich imion, wykonując dzieło wyłącznie dla przymnożenia chwały Bogu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych