Bombardowania, jakie USA, Francja i Wielka Brytania przeprowadziły w Syrii, przebiegły według najbardziej przewidywalnego scenariusza - oceniają rosyjscy eksperci wojskowi. Porównują oni naloty do meczu, w którym obie strony wcześniej ustaliły przebieg gry.
Atak USA i ich sojuszników na obiekty w Syrii był ograniczony, nie dotknął sił rosyjskich, nie zmieni też sytuacji w wojnie na lądzie, którą wygrywają siły prezydenta Baszara el-Asada - uważa ekspert Rusłan Puchow w dzienniku "Wiedomosti". Ocenia on naloty zachodniej koalicji jako symboliczne.
Zwraca przy tym uwagę na ich aspekt związany z Rosją. Moskwa "w żaden sposób nie zdołała obronić Syrii przed uderzeniem, co stawia jej politykę zagraniczną w trudnej sytuacji" - przyznaje. Zdaniem Puchowa Rosja będzie teraz poszukiwać odpowiedzi na operację sił zachodnich, a odpowiedź ta będzie polegała najprawdopodobniej na zwiększaniu pomocy wojskowej dla Asada.
Iwan Konowałow, dyrektor Centrum Koniunktury Strategicznej, powiedział "Wiedomostiom", że naloty koalicji przebiegły według najbardziej przewidywalnego scenariusza. Określił on bombardowania jako "bezmyślne z wojskowego punktu widzenia". Ocenił także, że można powiedzieć, iż "sytuacja rozwija się według scenariusza najlepszego dla wszystkich stron".
Znany ekspert wojskowy Wiktor Murachowski podkreślił, że podczas operacji starannie ominięto miejsca dyslokacji wojskowych rosyjskich w Syrii. Zdaniem Murachowskiego skutki nalotów nie są tak duże, jak oczekiwano.
Połączone siły amerykańskie, brytyjskie i francuskie przeprowadziły nad ranem w sobotę serię ataków w Syrii w ramach akcji odwetowej za użycie broni chemicznej przez reżim Baszara el-Asada 7 kwietnia w mieście Duma na wschód od Damaszku; zginęło wówczas ponad 60 osób. Operacja koalicji rozpoczęła się o godz. 4 czasu lokalnego (godz. 3 w Polsce). Siły zbrojne USA podały, że celem bombardowań był wojskowy ośrodek naukowo-badawczy w Damaszku, zajmujący się technologią broni chemicznej oraz składy znajdujące się na zachód od miasta Hims.