110 lat temu zmarł Stanisław Wyspiański, a narodził się czwarty wieszcz.
Krakowski „Czas” w wieczornym wydaniu z 2 grudnia 1907 r. pisał: „Jak cichym był w życiu codziennem i rodzinnem, tak cichy miał pogrzeb, którego uroczysty nastrój podniósł jeszcze spiżowy dzwon Zygmunta, w chwili gdy kondukt zbliżał się pod stoki Wawelu”. Pogrzeb Stanisława Wyspiańskiego był cichy, ale spektakularny. Pełna asysta duchowieństwa, 100 świec płonących przed ołtarzem Wita Stwosza, 14 chorągwi cechowych, delegacje wsi podkrakowskich, młodzież szkolna niosąca 400 smolnych pochodni. Kondukt w kierunku Skałki liczył ponad 40 tys. osób, a cały Kraków zamieszkiwało wówczas około 100 tys. dusz. Wyspiańskiego żegnano jak czwartego wieszcza, choć za życia (a na pewno do wystawienia „Wesela”) jego twórczość nie cieszyła się zbyt wielkim uznaniem. Niezrozumiałe dla współczesnych mu dramaty wydawał własnym sumptem, „dziwnych” obrazów nie chciano wystawiać, a większość witraży pozostała w formie projektów. Żył w biedzie i niezgodzie ze światem, wadząc się nieustannie nawet z najbliższymi. A jednak 110 lat po śmierci Wyspiańskiego nikt nie ma wątpliwości, że był geniuszem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko