Założyciel, pisząc im w regule: „Kto by przyjął jedno takie dzieciątko w imię moje, Mnie przyjmuje”, doskonale wiedział, że Jezus opowiadał o malutkich dzieciach żydowskich. Potraktowały te słowa bardzo dosłownie. I choć miały nóż na gardle, uratowały kilkaset dzieci o „niedobrym wyglądzie”.
Matka Getter w chwili wybuchu wojny miała 69 lat. Najbliżsi wspominali jej wielką odwagę, roztropność, poświęcenie i kobiecą delikatność.
– Według Ireny Sendlerowej przyjmowała ona każde dziecko uratowane z getta, dlatego domy sióstr przepełnione były dziećmi żydowskimi – opowiada s. Antonietta. − Z relacji sióstr przebija przekonanie, że Opatrzność w specjalny sposób czuwała nad zgromadzeniem: żadna siostra nie zginęła za ukrywanie Żydów i mimo strasznego zniszczenia domów w 1944 r., poza jednym wypadkiem, nie zginęło żadne dziecko.
Siostry bardzo ryzykowały, a wychodząc na ulice, musiały tuszować paraliżujący je strach. Janina Kruszewska wspominała, że gdy miała przemycać w inne miejsce żydowskie dziecko, drżała z lęku. Gdy zwierzyła się przełożonej: „Matusiu, ja się strasznie boję! Na Dworcu Gdańskim są niemieckie kontrole”, usłyszała od matki Getter: „Zobacz, jakie to dziecko ma piękne, niewinne oczy”.
Boję się!
Ukrywana w domu dziecka w warszawskich Płudach Małgorzata Mirska-Acher opowiadała po latach o przełożonej placówki: „Matka Aniela Stawowiak była przez lata wojny dla mnie ostoją. Nigdy nie zapomnę, jak w momencie rewizji niemieckiej, gdy tak bardzo się bałam, położyła mi rękę na głowie i powiedziała: »W naszym domu, gdzie jest kaplica, nic ci się stać nie może«. Siła w jej głosie i piękne spojrzenie dodały mi otuchy”.
W jaki sposób dzieci trafiały za furtę? Co człowiek, to historia – można śmiało napisać. Maleńką trzyletnią dziewczynkę z hebrajskim tatuażem na ciele znaleziono w norze pod chodnikiem, czterolatka z getta wyniósł gestapowiec, któremu ojciec malucha słono za to zapłacił.
– Do zakładu Opatrzności Bożej w Warszawie dziewczynkę zamordowanych rodziców przywiózł rolnik spod Łowicza. Znalazły tu schronienie dwie inne dziewczynki, jedna po stracie rodziców błąkała się po polu i spała w psiej budzie, drugiej – ojciec otruł się, a matka pracowała dorywczo – opowiada s. Antonietta.
Mała Lila ze Lwowa wspominała po latach: „Nie zapomnę do końca życia tego momentu. Matka Getter była w małym ogródku na Hożej, zbliżyłam się do niej, powiedziałam, że nie mam gdzie się podziać, że jestem Żydówką, a więc wyjętą spod prawa, na co matka Getter mi odpowiedziała: »Dziecko moje, ktokolwiek przychodzi na nasze podwórze i prosi o pomoc, w imię Chrystusa nie wolno nam odmówić«”.
Otwarte niebo
Małgorzata Mirska wyprowadzona z getta i ukrywana przez wielu Polaków w końcu trafiła do sióstr na Hożą wraz z młodszą siostrą Irenką. Po latach wspominała: „Strasznie się bałam, ponieważ miałam okropny wygląd i »złą twarz«. Przechodząc przez furtę, miałam świadomość, że za nią rozstrzygnie się mój dramat: życie czy śmierć. Matka Matylda Getter spojrzała na nas i powiedziała: »Tak«. Wydawało mi się, że się niebiosa otworzyły przede mną”.
Siostry dbały o załatwienie żydowskim dzieciom nowych dokumentów i zaopatrzenie ich w nowe metryki urodzenia. Rozesłały wici, a do klasztorów trafiały metryki ze Lwowa, Grodna, Wadowic, Wilna, Wołkowyska i wielu parafii Warszawy.
Jak zasłaniało się „złą twarz”? Franciszkanki bandażowały dzieciom głowy, nakładały na oczy opatrunki, farbowały im włosy, kładły do szpitalnych łóżek, a w czasie kontroli ukrywały. Tak było we Lwowie przy ul. Kurkowej, gdzie jedna z dziewczynek schowana w beczce miała w czasie kontroli udawać niemowę.
W czasie rewizji Żydówki przebierano w zakonne habity. W Puźniakach siostry uczyniły tak z ukrywającą się u nich aptekarką z Buczacza. Stanęła jako siódma w rzędzie zakonnic. Zamarła z przerażenia, gdy Niemcy zaczęli sprawdzać siostrom dokumenty. Stojąca na końcu Żydówka nie miała żadnych papierów. Dziwnym trafem Niemcy zerknęli na dowody sześciu franciszkanek i zrezygnowali ze sprawdzenia tożsamości ostatniej. Siostry potraktowały to jako wyraźny znak z nieba.
Każdego dnia zapewniały żydowskim podopiecznym nie tylko dach nad głową, ale i solidne wykształcenie. Dzieci chodziły do szkół prowadzonych przez siostry, a franciszkanki – wbrew opiniom, które łatwo dziś usłyszeć w czasie telewizyjnych debat – nie dążyły do tego, by wykorzystując sytuację, przeciągnąć podopiecznych na chrześcijańską stronę. Wychowankowie matki Getter opowiadali o ogromnym szacunku, jaki franciszkanka żywiła do religii i zwyczajów żydowskich. Jedna z nich napisała: „Któregoś dnia Matusia Getter ofiarowała mi maleńki medalion, mówiąc: »Ja wiem, że ty w to nie wierzysz, to nic nie szkodzi, bo ja w to wierzę, trzymaj go przy sobie«. Mam go jeszcze do dzisiaj…”.
– Kiedy po wojnie rodzina zabierała ostatnią dziewczynkę z zakładu „Jutrzenka” i chciała zapłacić za jej ukrywanie, przełożona s. Helena Dobiecka powiedziała krótko: „Ludzkiego życia nie opłacą pieniądze” – opowiada s. Antonietta. – Gdy Janka Ronis (w czasie okupacji ukrywająca się jako Janina Glińska) po 60 latach odnalazła zakonnice, które uratowały jej życie we Lwowie, napisała: „Oszalałam z radości, bo zamknęło się wreszcie koło mojego życia. Żyję dzięki wam!”.
Marcin Jakimowicz