Droga na Ostrołękę zaczyna się i kończy McDonaldem. Pod Serockiem kusił nas będzie jeszcze stek z krokodyla. Im dalej od stolicy, tym bardziej swojsko. Od Pułtuska będziemy mogli jeść tylko polskie potrawy serwowane w rodzinnych barach i restauracjach.
Czasy, kiedy w drogę ruszało się maluchem lub syrenką z własną wałówką – nieodłączną herbatą w chińskim termosie i jajami na twardo, to odległa przeszłość. Do historii przechodzą też namioty z grochówką, kurczakiem z rożna i frytkami. Zmieniają się gusty i oczekiwania. W ślad za tym zmienia się polska kuchnia przydrożna. Od kiedy na prawie każdej stacji benzynowej można zjeść hot doga i wypić kawę, właściciele drewnianych budek z jedzeniem muszą albo rozwijać ofertę, albo zwijać interes. Na rynku, a właściwie przy drogach, zostali tylko ci, którzy potrafią ciężko pracować i do tego lubią swoją pracę. Takie wnioski nasuwają się z rozmów z właścicielami przydrożnych barów i restauracji położonych przy słynnej drodze na Ostrołękę, czyli drodze krajowej nr 61.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Grażyna Myślińska