Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. Łk 7,15
Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta.
Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce.
Wszystkich zaś ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg nawiedził lud swój». I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie.
Zanim Jezus wskrzesił Łazarza, powiedział, że jego choroba „nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą”. Zawsze zastanawiam się, czy pozostałe wskrzeszenia opisane w Biblii też były motywowane w ten sam sposób. Każdy człowiek musi przecież kiedyś umrzeć. Nie obserwujemy wskrzeszeń zbyt często, nie ma reguł, kto powinien jeszcze żyć, a kto nie. Czytałem, jak pewna matka prosiła o. Pio o modlitwę za ciężko chore dziecko. Po chwili modlitwy o. Pio przerwał modlitwę i powiedział do owej kobiety: „będziemy je opłakiwać”. Tak jakby już wiedział, że Bóg postanowił zabrać to dziecko do siebie. Ale zapytajmy, jako chrześcijanie, czy to źle? Niedawno rozmawiałem z ojcem, który kilka lat wcześniej stracił dziecko. Powiedział, że widocznie Bóg chciał mieć już to dziecko u siebie, i że właściwie to dziecko ma już „wszystko z głowy” i żyje sobie teraz w obecności Jezusa. W końcu który rodzic nie chciałaby, żeby jego dziecko żyło wiecznie? Owszem, zawsze jest smutek rozstania z osobą, którą się kocha, ale dla chrześcijanina nigdy nie jest to powód do rozpaczy.
Ireneusz Krosny