Ideologia rasistowska nie ma nic wspólnego z prawicą. Nie ma nic wspólnego z żadną normalną doktryną polityczną. Nie ma nawet nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.
W USA kolejny raz doszło do zdarzeń, w których tle był konflikt na tle rasowym. Znowu polała się krew. Do głosu znowu doszły głosy skrajne. A przecież chodziło o sprawę, którą można było wygrać. Gdyby prawa strona sporu opędziła się od najgorszego elementu politycznego - rasistów i neonazistów.
Generał Robert Lee, o którego pomnik toczył się spór, jest bohaterem stanów południowych. Był on naczelnym dowódcą wojsk Konfederacji. I właśnie w sporze o dziedzictwo Konfederacji wszystko zaczyna się sprowadzać do kwestii niewolnictwa. A przecież w wojnie secesyjnej chodziło w wielkim stopniu o prawo stanów do samostanowienia. O to, czy stan ma prawo wystąpić z Unii.
Gdyby amerykańska prawica jasno odcięła się od jakiekolwiek rasizmu, łatwiej byłoby bronić innych ważnych kwestii. Takich jak niezależność stanów, ograniczenie wydatków budżetowych czy walka o prawa rodziny. Wiele z tych ideałów znaleźć by mogło poparcie wśród mniejszości rasowych. Tak by było, gdyby zdecydowanie pozbyto się ze swoich szeregów rasistów.
Każda prawica, amerykańska czy polska, umiarkowana czy radykalna, powinna pozbywać się ze swoich okolic elementów rasistowskich czy neonazistowskich. Bo nigdy nie były one częścią ideałów prawicy. Przecież Partia Republikańska wyrosła na sprzeciwie wobec niewolnictwa. A polscy narodowcy ratowali żydów podczas II wojny światowej.
Oskarżenie o rasizm jest dzisiaj bardzo silną bronią, wykorzystywaną często z olbrzymią dawką hipokryzji. O rasizm oskarża się np. przeciwników relokacji imigrantów. Ale przecież to przerzucanie żywych ludzi z miejsca na miejsce, bez pytania tych ludzi o zdanie, a tym jest właśnie relokacja, może budzić najgorsze historyczne skojarzenia. A jasne odcięcie się od rasizmu przez zwolenników rozsądku w kwestii imigracji wybiłoby ich oponentom ostatnie argumenty.