Żal mi Lecha Wałęsy. Żal mi jego rodziny, żal niedawno zmarłego w tragicznych okolicznościach syna. I zastanawiam się, czy można mu jakoś pomóc.
Bo że pomocy potrzebuje, to dla mnie jest oczywiste. Nie ulega wątpliwości, że nieustanne odrzucanie prawdy jest bardzo niszczące. W tym miejscu przypomnę, że wszyscy poważni historycy – również krytyczni wobec obecnej władzy, jak profesorowie Andrzej Paczkowski, Andrzej Friszke czy Antoni Dudek – od wielu już lat nie mają wątpliwości, że Lech Wałęsa w latach siedemdziesiątych współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Ostatnia ekspertyza grafologiczna tylko potwierdziła oczywiste fakty. Wałęsa przez lata swoją współpracę z SB ukrywał, a teraz jej zaprzecza. Z fatalnym dla siebie skutkiem. Pomijam tu ocenę polityczną tego uwikłania. Chodzi mi przede wszystkim o problem natury duchowej, choć w przypadku Lecha Wałęsy obie te sfery są ściśle związane. Chodzi mi o to, czy my, katolicy, czy my jako wspólnota kościelna, do której Wałęsa przecież należy, potrafimy pomóc naszemu bratu w wierze stanąć w prawdzie. To pytanie przychodzi mi do głowy szczególnie wtedy, gdy widzę byłego prezydenta wychodzącego z kościoła po niedzielnej Mszy św. A takie obrazki dosyć często pojawiają się w telewizji. Najwidoczniej dziennikarze wiedzą, że w niedzielę Wałęsę najłatwiej spotkać pod kościołem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.