Po szeroko komentowanej reformie oświaty PiS przygotowuje rewolucję w systemie opieki zdrowotnej. Warto więc zadać pytanie o przyszłe skutki tego posunięcia.
Początek roku przyniósł obiecany przez Beatę Szydło przegląd resortów. Na pierwszy ogień poszły Ministerstwa Zdrowia oraz Rodziny, polityki społecznej i pracy. I to właśnie kwestie związane ze zmianami w tym pierwszym resorcie budzą największe kontrowersje. Zapowiadane zmiany wynikają z projektu ustawy, który wprowadzi tzw. Narodową Służbę Zdrowia, a przede wszystkim zlikwiduje NFZ oraz wprowadzi państwową sieć szpitali. Do tego jeszcze powstanie koordynujący całość polityki zdrowotnej w kraju Urząd Zdrowia Publicznego, a pracownicy służby zdrowia otrzymają gwarancję minimalnego wynagrodzenia. Zmiany zapowiadają się więc rewolucyjnie. Trzeba przy tym wspomnieć, iż politycy wielokrotnie łamali sobie już zęby na próbach reformowania polityki zdrowotnej.
Doskonałym przykładem jest sztandarowa reforma Baracka Obamy, czyli pakiet zmian w amerykańskim systemie opieki zdrowotnej zwany potocznie ObamaCare. Ta reforma miała umożliwić milionom Amerykanów swobodny dostęp do służby zdrowia. Miała, ale nigdy tak się nie stało, gdyż jej powodzenie zablokowały działania firm ubezpieczeniowych. Niepowodzenie tego projektu bardzo negatywnie wpłynęło na wizerunek Obamy i miało pewnie także wpływ na porażkę kandydatki demokratów Hillary Clinton w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich.
Podobieństwo nasuwa się same, a ryzyko jest w polskim przypadku nie mniejsze. Przykład amerykański pokazuje, że próby zmieniania systemu opieki zdrowotnej mogą w przypadku niepowodzenia przynieść daleko idące konsekwencje. Szczególnie w Polsce, gdzie już wielokrotnie eksperymentowano w tej dziedzinie. Pomysł lansowany przez ministra Konstantego Radziwiłła ma naprawić to, co zepsuła reforma lewicowego ministra Mariusza Łapińskiego. W 2003 r. zlikwidowano w miarę dobrze funkcjonujące kasy chorych i powołano do życia Narodowy Fundusz Zdrowia. Ta zmiana miała sprawić, że opieka zdrowotna w Polsce stanie się bardziej efektywna i przyjazna pacjentowi. Jak wszyscy wiedzą, tak się nie stało, a symbolem nieudolności tej reformy stały się długie kolejki do specjalistów, źle prowadzona refundacja leków oraz panosząca się korupcja.
Na pewno należy docenić to, że gabinet Beaty Szydło postanowił naprawić to, co ponad dekadę temu popsuł rząd Leszka Millera. Wątpliwości budzi jednak sam projekt zmian. Propozycja ministra Radziwiłła to nic innego, jak powrót do stanu sprzed utworzenia Kas Chorych w 1997 r. Wcześniej opieka lekarska była finansowana właśnie z budżetu państwa i było to przyczyną wielu patologii. To pokazuje, że rząd postanowił w tej kwestii zagrać dosyć ryzykownie i wziąć na siebie niezwykle dużą odpowiedzialność. Reforma oczywiście może się powieść i, co za tym idzie, wzmocnić nadal bardzo silną pozycję PiS w sondażach.
Ale także szklanka może okazać się być do połowy pusta. Zagrożeniem dla powodzenia tej reformy jest na pewno widmo większych kolejek do specjalistów, rozrostu biurokracji oraz spadku jakości leczenia w największych szpitalach. W tym kontekście być może lepszym rozwiązaniem byłby powrót do koncepcji kilku równocześnie funkcjonujących obok siebie płatników, którzy rywalizowaliby o pacjenta na wolnorynkowych zasadach. Takie rozwiązanie znacząco polepszyłoby jakość i dostęp do usług medycznych dla Polaków.
Na pewno partia rządząca wybrała dobry moment do tego typu zmian. Do następnych wyborów pozostały ponad dwa lata i ewentualne niepowodzenie zawsze będzie można nadrobić, to nie ulega wątpliwości. Służba zdrowia wymaga reformy i to kompleksowej. Stąd też nie można odrzucić porównania do ObamaCare i do tego co z niej wynikło. Należy mieć jednak nadzieję, że ew. RadziwiłłCare przejdzie do historii jako naprawdę dobra zmiana…
Marcin Kościelniak