Jak zarazić parafian miłością do Biblii, opowiada ks. Leszek Mateja.
Marcin Jakimowicz: Jest Ksiądz głodny?
Ks. Leszek Mateja: Tak. To głód słowa Bożego, który towarzyszy mi od drugiej połowy lat osiemdziesiątych, gdy jako student AGH odkryłem na nowo Pana Boga we wspólnocie charyzmatycznej u krakowskich dominikanów. Wiązało się to zresztą ze zmianą wizji całego mojego życia. Skończyłem wprawdzie studia, ale nie zostałem inżynierem na kopalni, tylko kapłanem.
W Rusocicach ludzie (w ilościach hurtowych!) czytają Pismo Święte. Tak niesie wieść. Jak zaraził Ksiądz parafian miłością do Biblii?
Od chwili gdy zostałem proboszczem w tej podkrakowskiej wsi, wykorzystywałem formy pobożności, które ludzie znali i cenili. Nie dokonywałem gwałtownych, rewolucyjnych ruchów. Starałem się budzić u parafian głód słowa Bożego w ten sposób, że każdego dnia w czasie Mszy komentowałem Ewangelię. Dzień w dzień ludzie słyszeli komentarz do słowa Bożego. Już na początku mej posługi powstała pierwsza grupa biblijna. Czytaliśmy Ewangelię. Po kolei. To znakomita metoda propagowana przez ks. prof. Edwarda Stańka, dzięki któremu wszedłem w świat Ojców Kościoła, moich mistrzów w czytaniu Biblii. Zachęciłem ludzi, by odkryli na nowo nabożeństwa majowe przy kapliczkach. Przychodzili. Maj się skończył, więc w tych samych miejscach zaczęliśmy odprawiać nabożeństwa czerwcowe. Przyszedł jednak lipiec i zabrakło pomysłu na nabożeństwa przy kapliczkach. (śmiech) Ludzie zaczęli spotykać się u siebie w domach, w ogrodach, raz w tygodniu. Powstały cztery grupy. Ruszyły „ogniska modlitewne”, w których rozważano czytania niedzielne.
Parafianie nie szemrali: przyszedł nowy proboszcz i robi rewolucję?
Nie. To nie były gwałtowne zmiany. Pierwsze reakcje były takie: „Ooo, powstaje coś ciekawego”. Zaczęliśmy organizować pikniki parafialne. Powstała grupa teatralna (od kilku lat wystawiamy misterium Męki Pańskiej: plenerowe wydarzenie, w które angażuje się 60 dorosłych parafian). Ja od początku słuchałem ludzi i starałem się odpowiadać na ich potrzeby, tęsknoty. Te cztery grupy modlitewne działają do dziś. Przy okazji peregrynacji obrazu Jezusa Miłosiernego powstały też w Rusocicach 32 „wspólnoty sąsiedzkie”, które stanowią podstawową strukturę organizacyjną parafii. Zawsze starałem się połączyć nowe rozwiązania duszpasterskie z niezwykle cenną formą ludowej pobożności. Następnym krokiem było powstanie grup formacyjnych, w których codziennie rozważa się Pismo Święte, korzystając z metody opracowanej w naszej parafii. Zaangażowało się w nie ok.10 proc. parafian chodzących na niedzielne Msze.
Środki, które okazują się pomocne przy ewangelizacji ludzi pędzących na stację metra, nie przyjmują się na wiejskim gruncie?
Często ewangelizacyjne metody, które znakomicie sprawdzają się w dużych miastach, nie przynoszą rezultatów w tradycyjnych wiejskich parafiach. Szukałem rozwiązań pośrednich. Na przykład w przypadku modlitw o uzdrowienie. Gdy słyszę, że ktoś jest poważnie chory, proponuję: „Słuchaj, módl się o głębszą wiarę. Bo ona jest kluczem do doświadczenia uzdrowienia”. Po Mszy Świętej w wąskim gronie (rodzina, przyjaciele) udzielam tej osobie sakramentu namaszczenia chorych. Mamy bardzo dużo uzdrowień z poważnych chorób. Widzieliśmy, jak ustępowały nowotwory. Jestem za to wdzięczny Panu Bogu. Najbardziej jednak dziękuję Mu za to, że ludzie zaczęli chętniej sięgać po Biblię…
Nie spłoszyli się? Kowalski sięga po Tysiąclatkę i widzi 1468 gęsto zadrukowanych stron. „Od czego zacząć?” – drapie się po głowie.
Od Ewangelii Marka. Tak proponuję. Z czasem zaczęliśmy korzystać z metody czytania Biblii, którą opisałem w książce „Bóg mówi do ciebie: Poznaj Mnie”. To metoda inicjacyjna, która odtwarza proces przygotowania do chrztu, obowiązujący w starożytnym Kościele. Stanowi ona próbę przywracania tego, co Kościół zaczął tracić od IV wieku, kiedy to rozpoczął się proces degradacji katechumenatu. Nie trzeba szukać rozpaczliwie jakichś nowych programów duszpasterskich. Wszystko jest w Ewangelii. Tylko, uwaga! Czytajmy ją po kolei, wiernie, systematycznie.
Parafianie się nie nudzą?
Słyszę często: „Księże proboszczu, ale to wciąga!”. (śmiech) Myślę, że nie nudzą się dzięki metodzie inicjacyjnej, anagogicznej, czyli mówiąc „po naszemu” – metodzie wzrastania. Już kard. Martini pokazał, że Ewangelia św. Marka była napisana dla katechumenów. Idziemy za Jezusem, jak to czynili pierwsi uczniowie, i staramy się Jego słowo wcielić w życie. Co to konkretnie znaczy? Chcemy, by to doświadczenie na płaszczyźnie intelektualnej stało się poruszeniem serca, które wyrazi się w czynach. Najpierw poznajemy Jezusa jako nauczyciela, a to wiąże się z deklaracją: „Chcę słuchać Twoich słów”.
Codziennie?
Tak. To zakłada nasza formacja. Często są to jednozdaniowe króciutkie fragmenty do medytacji. Ułożone tematycznie. Pierwszy rok formacji związany jest z nawróceniem i powołaniem uczniów. Drugi jest wejściem w przestrzeń zaufania Jezusowi i pełnienia czynów miłosierdzia, trzeci to szkoła modlitwy i ewangelizacji. Wszystko oparte jest również na pismach Ojców Kościoła.
Przydała się inżynierska edukacja?
Bardzo. Dzięki temu mogłem to wszystko systematycznie poukładać i zaplanować. (śmiech) Pismo Święte jest logiczne, poukładane. Proponuję parafianom, by zaczynali od niego dzień. By już o świcie poświęcali kwadrans na czytanie Biblii, a potem przez cały dzień chodzili ze Słowem. Przed laty parafianie nie potrafili znaleźć biblijnych sigli, siedzieli bezradni. Dziś widzę, jak szybko wynajdują cytaty u Izajasza czy św. Jana. Jak „surfują” po Biblii. Piękny widok! Słyszę, że Świadkowie Jehowy omijają domy członków grup formacyjnych, które czytają Pismo Święte. (śmiech)
Kto poza parafianami korzysta z opracowanej przez Księdza metody?
Dzięki książce trafiła ona do wielu ludzi w Polsce. Na jej podstawie formuje się np. Wspólnota Poranka z Radoczy koło Wadowic. Spotykam się też z trzecim zakonem karmelitańskim z Chrzanowa i ze Skautami Europy z Krakowa. Co ciekawe, te grupy mają inne charyzmaty: Karmel to kontemplacja, a skauci − akcja, działanie. Dwa skrajne charyzmaty. I jedni, i drudzy odnaleźli się w tej metodzie czytania Biblii. Okazała się, co bardzo mnie ucieszyło, uniwersalna.
Ludzie narzekają: „Bóg do mnie nie mówi”, a Biblia w ich domach stoi zakurzona między „Potopem” a książką kucharską. Można mówić o sobie: „Jestem osobą wierzącą, kocham Jezusa” i nie czytać Biblii?
Można. Tylko trzeba stanąć w prawdzie i powiedzieć sobie: jestem na początku drogi. Na pierwszym etapie. Nie bójmy się nazywania tego po imieniu. Wszyscy jesteśmy w Kościele, ale na różnych etapach rozwoju duchowego. To nie jest rodzaj wyrzutu, oceniania kogokolwiek, wytykania palcami, „dołowania”. Stanięcie w prawdzie to początek relacji. „Panie Jezu, jestem na początkowym etapie”. Podpowiadam takim osobom: „Świetnie, ale proponuję, byś poszedł dalej. A nie uczynisz tego bez obcowania z Biblią”. Pismo Święte jest pokarmem, który nieustannie budzi w nas apetyt i daje moc do wzrostu duchowego.
Wiele inicjatyw duszpasterskich pada wraz ze zmianą wikarego czy proboszcza. Formacja się dusi…
Wiem o tym. Ale głęboko wierzę, że dojdziemy do takiego momentu, gdy ludzie uświadomią sobie, że są żywym Kościołem prowadzonym przez Ducha Świętego i poczują pełną odpowiedzialność za parafię, nie tylko w wymiarze materialnym, ale także duchowym. Naprawdę wierzę, że to jest możliwe.
Ks. Leszek Mateja - doktor teologii z zakresu patrystyki, proboszcz parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Rusocicach w archidiecezji krakowskiej. Od wielu lat z parafianami czyta Pismo Święte.