...choć w krajach, gdzie aborcja jest dozwolona na życzenie, może by nawet dostała zasiłek z powodu traumy przedaborcyjnej.
„Wyznanie Natalii Przybysz pokazuje, że – niezależnie, jaką kto ma opinię o aborcji – kobieta, która zechce usunąć ciążę, zrobi to” – napisała na Twitterze dziennikarka Agnieszka Gozdyra po słynnym aborcyjnym coming-oucie piosenkarki dla „Wysokich Obcasów”.
A owszem. Podobnie jest z każdym innym przestępstwem: jak człowiek chce je popełnić, to je prawie zawsze popełni. Rzecz w tym, że gdy prawo nie pozwala, to człowiek znacznie rzadziej chce. Nie tylko dlatego, że boi się kary. Głównie dlatego, że po prostu nie lubi być przestępcą.
Potwierdza to badanie CBOS z 2013 roku, które wykazało, że po delegalizacji aborcji na życzenie liczba Polek dokonujących aborcję zmalała prawie trzykrotnie. Dotyczy to wszystkich aborcji – również nielegalnych. O tym jednak aborcjoniści nie chcą wiedzieć, bo to nie pasuje do ich retoryki, wedle której uznanie aborcji za przestępstwo jedynie przenosi ją do „podziemia”, a nie ma wpływu na jej częstotliwość. Dlatego wymyślają całkowicie z sufitu, że w Polsce dokonuje się a to 100 tys. aborcji rocznie, a to 200 tys. A jak tam która feministka ma dobry dzień, to i 300 tys. może Polkom przyznać, a co!
Tymczasem jest zupełnie inaczej. Gdy prawo państwowe czegoś zabrania, to i społeczeństwo zaczyna uznawać to za rzecz złą. To dlatego lobby aborcyjne zaliczyło taką wpadkę ze „świadectwem” Natalii Przybysz, która chwali się dokonaną na Słowacji aborcją. Wydawało się promotorom zabijania dzieci, że Polacy myślą o tym tak, jak myśleli 20 lat temu, po półwieczu legalnej aborcji na życzenie, i ruszą z zachwytami i gratulacjami odwagi. Mylili się – i teraz zbierają zasłużone cięgi od wstrząśniętego społeczeństwa.
W krajach, gdzie aborcja na życzenie ma się dobrze, nikogo nie zdziwiłoby, a tym bardziej nie oburzyłoby wyznanie, że ktoś „usunął ciążę”, bo się bał, że mu się zabawki dla pozostałych dwojga dzieci w domu nie zmieszczą.
Tam po prostu zabijanie dzieci z dowolnego powodu jest normą i oczywistością. Dlatego tam Natalii Przybysz przyznaliby może jeszcze zasiłek z powodu trudnych warunków i traumy, wynikającej ze stresu przedaborcyjnego.
Ale u nas to już nie przejdzie. U nas jeszcze przechodzi uznanie dla ludzi dokonujących aborcji z powodu podejrzenia dziecka o chorobę albo dlatego, że dziecko ma tatę gwałciciela. Przechodzi – bo to jest dozwolone. I dlatego wielu się wydaje, że to jest dobre. Gdyby wreszcie i tego procederu zakazano, to liczba aborcji – również nielegalnych – zmalałaby jeszcze bardziej.
Jeśli ktoś uważa inaczej, niech pomyśli, czy po legalizacji kradzieży uważałby swój portfel za tak samo bezpieczny jak teraz.
Jednak nawet gdyby delegalizacja aborcji ani o jotę nie zmniejszyła liczby aborcji, to i tak należałoby ją zdelegalizować. Z prostego względu: bo jest zabójstwem człowieka. A praworządne państwo nie może się zgadzać na zabójstwa niewinnych ludzi.
Gdy Polska całkiem zakaże zabijania ludzi, zabójstwa, choć rzadziej, będą się zdarzały. Ale nie będą one obciążały Polski, lecz konkretnych sprawców. Sprawcy zaś będą wiedzieli, że są przestępcami. I tylko oni za to będą odpowiedzialni – a nie Polska.
PS. Przypadek Natalii Przybysz analizuję głębiej w felietonie pt. Dziecko się nie zmieściło.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.