Dlaczego taka poligamia, nazywana mimo wszystko monogamią, jest przez nas uznawana? Jakie są jej motywy? Nie wiem. Natomiast wiem, dlaczego tak się dzieje w plemieniu Dinków.
Miałam ostatnio wielką przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z o. Tomaszem Nogajem, jezuitą i misjonarzem pracującym w Sudanie Południowym, który niedawno wrócił do kraju. Odwołany został ze względu na realne zagrożenie życia, choć zdaje się, że zostawił tam swoje serce. Pasja, z jaką opowiadał o życiu i pracy w kraju tak odmiennym kulturowo od naszego spowodowała, że nie tylko słuchałam z ogromnym zainteresowaniem, ale już po spotkaniu, z głową pełną nowej wiedzy usiadłam do komputera i Internetu, żeby dowiedzieć się jeszcze więcej.
Afryka, choć kontynent przecież niezwykle ciekawy, wciąż pozostaje dla nas wielką tajemnicą. Przyciąga i kusi, ale jako wielka nieznana powoduje również wiele uprzedzeń. Poznanie zachowań ludzi tam zamieszkujących, uwarunkowań, tła historycznego i takiej zwykłej codzienności, to nie lada wyzwanie. Nie da się przecież opowiedzieć wszystkiego podczas krótkiego spotkania i zapewne nie da się zgłębić tej wiedzy bazując jedynie na tym, co się przeczyta. Tak więc chłonęłam to wszystko, co opowiadał o. Tomasz niemal jak gąbka i konfrontowałam nową wiedzę z moimi dotychczasowymi wyobrażeniami, próbując zrozumieć tamten świat. Trzeba przyznać, że cała masa aspektów życia w Sudanie Południowym to dla nas zagadka i niewątpliwie z wieloma z nich nie chcielibyśmy – my, ludzie z krajów wysokorozwiniętych w ogóle się spotkać, jak chociażby z życiem w ciągłym poczuciu zagrożenia, niepewności jutra, z utrudnionym dostępem do nauki, z brakiem elektryczności czy z niezrozumiałym zupełnie dla nas brakiem kultury sanitarnej. Inne natomiast mogą się nam jawić jako ciekawe i w swej egzotyce niemal pociągające. Klimat, przyroda i oczywiście kultura rozumiana jako lokalny folklor, tak różne od naszych, potrafią wręcz zachwycić. Niektórych (i tu raczej myślę o mężczyznach) zainteresować może natomiast fakt poligamii.
Tak, Sudan Południowy, a w nim w plemię Dinka, to kraj poligamii. Wielożeństwo jest akceptowane i popierane przez władzę. Odnalazłam gdzieś nawet informację o promocji poligamii przez prezydenta Sudanu (informacja jeszcze sprzed podziału na Sudan Północny i Południowy). Uważa on, że wielożeństwo zapewni krajowi odpowiedni przyrost naturalny i rozwiąże kwestię samotnych kobiet. Jeśli więc natkniemy się w Sudanie na związek monogamiczny, to możemy śmiało założyć, że to nie koniec powiększania rodziny, bądź też mamy do czynienia z sytuacją, w której mężczyzny nie stać na kupienie kolejnej żony. Za żonę bowiem trzeba zapłacić. Jest to rodzaj prezentu ślubnego, jaki przyszły zięć daje rodzicom swojej wybranki. Zapłaty dokonuje się w naturze, a podstawowym środkiem płatniczym są w tym przypadku krowy. Każda wybranka, niezależnie pierwsza, czy kolejna, to koszt około 60-100 krów, a wyjątkowo urodziwa kandydatka na żonę – nawet 300. Jak widać liczba żon to też wyznacznik bogactwa i statusu społecznego. Oczywiście drugi wyznacznik, bo pierwszym są krowy – miłość największa i niezwykle pielęgnowana.
I tu mała dygresja. O miłości do tych zwierząt świadczyć może fakt nadawania im imion. Każdy właściciel zna każdą sztukę bydła z imienia. I może nie byłoby to takie dziwne, gdyby nie fakt posiadania ogromnych stad tych zwierząt. Ponadto krowa jest żywicielem całej rodziny. Korzysta się z jej mleka, upuszczanej krwi, ale zabija się ją na mięso niezwykle rzadko. Okazją są w tym przypadku śluby, pogrzeby czy inne większe uroczystości.
Ale wracając do tematu poligamii. W kulturze, w której to jedynie kobiety zajmują się domem i dziećmi, a prawdziwy wojownik nie podejmuje żadnych prac z tym związanych, posiadanie wielu żon nie jest dla mężczyzny kłopotem czy obciążeniem. Mężczyzna – wojownik, który i tak większość życia spędza przy krowach, w swoim domu jest tak naprawdę jedynie gościem. I to niemal w dosłownym tego słowa znaczeniu. Bo jeśli tych domów jest kilka i każdy z nich oddalony jest od kolejnego o naście lub kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset kilometrów, to bywanie w nich jest zupełnie okazjonalne. Tu rola męża, głowy rodziny, sprowadza się niemal jedynie do pozostawienia żonie po każdorazowych odwiedzinach przynajmniej nadziei na kolejnego potomka. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby był to potomek męski – przyszły pasterz i wojownik. Niestety, najczęściej rodzą się dziewczynki. Choć pociechą może być fakt, że powiększą one majątek ojca. Dzięki krowom za rękę córki czy córek będzie mógł on kupić kolejną żonę. A ta, być może, da mu syna.
Słucha się tego jak bajki? Niekoniecznie. Opowiadając to wszystko o. Tomasz zwrócił uwagę na niezwykły fakt. Pokusił się mianowicie o porównanie poligamii afrykańskiej do naszej rodzimej wielożenności. Tak, oczywiście – ta druga nie jest zgodna z prawem i jako taka raczej w naszej kulturze nie jest przyjęta, ale… Jak przyznał misjonarz zna wielu mężczyzn, którzy żyją niemal tak, jak Dinkowie. Są „posiadaczami” wielu dzieci z wieloma żonami. I tym, co różni ich od sudańskich kolegów jest jedynie to, że uzyskali rozwód z pierwszą, drugą, czy kolejną żoną i w świetle prawa nazywani są w dalszym ciągu monogamistami.
I tu pokuszę się już o własne przemyślenia. Jeśli przyjrzeć się sytuacji, o której mówił misjonarz, to faktycznie można byłoby wskazać wiele podobieństw. Pierwsze to wielożeństwo rozumiane w tym przypadku jako posiadanie wielu żon. Przy czym w naszym przypadku niekoniecznie w tym samym czasie. Różnica między plemionami Sudanu a nami polega jedynie na zgodzie i uznaniu przez nasze prawo faktu „oddalenia”, czyli rozwodu. Drugie, to oczywiście posiadanie z kolejną żoną potomstwa. Oczywiście nie zawsze, ale jednak. Zakładając nową rodzinę mężczyzna musi przecież liczyć się z możliwością przyjścia na świat kolejnego dziecka. A przecież nierzadko to właśnie ono jest niejako powodem, dla którego zapada decyzja o zawarciu małżeństwa. Trzecie, to konsekwencja pierwszego i drugiego, czyli konieczność zapewnienia dachu nad głową nowej rodzinie. Nawet u Dinków żony nie chcą mieszkać razem. I tu pojawia się kolejne już podobieństwo – domy te dzieli odległość kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu lub kilkuset kilometrów. Może nawet większa. Jak często można bywać w każdym z nich, zakładając oczywiście, że chce się w nim być choćby po to, żeby zobaczyć swoje dzieci? Raczej nieczęsto i jest się w nim bardziej gościem niż domownikiem. I co gorsza, bycie gościem wiąże się nierzadko z porzuceniem odpowiedzialności za dotychczasową rodzinę i uszczupleniem relacji jedynie do zobowiązań finansowych. A w niektórych przypadkach ciężko nawet o to.
Tata wojownik? Trochę tak.
Podobnie rzecz się ma ze związkami nieformalnymi. Z tym, że w ich przypadku bycie razem, polegające na pewnego rodzaju prywatnej umowie, daje możliwość zdecydowanie łatwiejszego jej rozwiązania. Bycie partnerem nie narzuca konsekwencji prawnych i pozostawienie domu, dzieci, żeby związać się z nową partnerką, jest już w zasadzie niemal identyczną sytuacją, jak w przypadku poligamii. Po prostu – mam ochotę, stać mnie na to, to dlaczego nie mogę mieć kolejnej żony, kolejnego domu, kolejnych dzieci? Prawo nie zabrania.
Dlaczego taka poligamia, nazywana mimo wszystko monogamią, jest przez nas uznawana? Jakie są jej motywy? Nie wiem. Natomiast wiem, dlaczego tak się dzieje w plemieniu Dinków.
Sudan Południowy, czyli tereny przez nich zamieszkałe i będące wcześniej w granicach terytorialnych Sudanu, to miejsce niegasnącego wręcz konfliktu, jakim jest wojna domowa. To stałe walki między plemionami i wioskami o dominację na danym terenie, o nowe pastwiska dla krów i o rację, o ostatnie słowo w sporze. W tych wiecznych sporach giną głównie mężczyźni, a liczba zabójstw wciąż jest niewiarygodnie duża. Pozostają kobiety. Jeśli dodać do tego statystykę, która pokazuje, że siedemdziesiąt pięć procent nowonarodzonych dzieci to dziewczynki, a tylko dwadzieścia pięć to chłopcy, to szanse na założenie monogamicznej rodziny są niewielkie. I najważniejszy niemal powód, który jest wypadkową kultury, poglądów i przede wszystkim dążenia do dominacji, to chęć zdobycia jak najrozleglejszych terenów, pastwisk, władzy. Drogą do tego jest posiadanie licznej rodziny, klanu, który daje poczucie siły i bezpieczeństwa w kraju niekończących się walk.
Nie wiem, czy te argumenty przekonałyby mnie do poligamii. Chyba raczej nie. Są jednak jakimś racjonalnym wytłumaczeniem stanu rzeczy. Przyglądając się natomiast naszej sytuacji, kulturze i warunkom, w jakich żyjemy, uzasadnienia takiego nie znajduję. Zdaje się natomiast, że w cudowny sposób nauczyliśmy się zakłamywać naszą rzeczywistość, nazywając ją tak, jak jest to dla nas wygodniejsze. Odpowiednią terminologią rozróżniamy i niejako usprawiedliwiamy to, co w istocie rzeczy jest tym samym. Przykre jest, że dzięki temu zakłamaniu często czujemy się wręcz lepsi, mądrzejsi i stojący o stopień (przynajmniej) wyżej w cywilizacyjnym rozwoju. To taka zupełnie osobista refleksja na koniec.
Dorota Palacz