343 kobiety pochwaliły się, że zabiły nienarodzone dzieci. "Mamy do tego prawo" - napisały. Słynny manifest opublikował tygodnik "Le Nouvel Observateur" przed czterema dekadami. W Dniu Kobiet z dumą przypominają o nim francuskie media.
We Francji przez długie dekady aborcja była zakazana. Za zabicie dziecka nienarodzonego szło się do więzienia przynajmniej na 25 lat (jeszcze w latach 60. i na początku lat 70.). Kilka dekad wcześniej w tym samym kraju kobieta, która dokonała aborcji, trafiała nawet pod gilotynę. Usunięcie ciąży było w prawie zrównane ze zbrodnią. W końcu życie tracił człowiek. Z czasem mentalność się zmieniła, ale nadal jeśli dziewczyna dokonała aborcji, jej rodzina mówiła o wstydzie i hańbie. Słusznie zresztą. Dzisiaj Francja wstydzi się tamtych czasów. Dziennik "Le Figaro" w dzisiejszym tekście z okazji Dnia Kobiet, pisze o tamtym "zacofaniu" i z dumą odnotowuje "wielki przełom", jaki się dokonał nad Sekwaną. Przełom, który nadał kobietom prawa...
Gazeta przypomina słynny rok 1971. Na ulice Paryża wyszły wtedy, niemal jak z podziemia, feministki. Na sztandarach wymalowały wytarte już dzisiaj hasła: "Chcemy decydować o swoim ciele!" oraz: "Aborcja i antykoncepcja - żądamy bezpłatnego dostępu!". Przekładając te slogany na język prawdy, szły ze sztandarem: "Zabijanie dzieci i rujnowanie własnego zdrowia - żądamy bezpłatnego dostępu!". Czyż nie tak?
Czy zaślepione zasianymi w nich konsekwentnie ideami Simone de Beauvoir, ikony feminizmu (wtedy czytało się ją nad Sekwaną namiętnie) czy rzucanymi w prasie politycznymi sloganami Simone Veil, wówczas minister zdrowia, autorki pierwszego prawa aborcyjnego we Francji wiedziały co robią?
343 kobiety - część z nich to były twarze z pierwszych stron gazet, aktorki, pisarki - postanowiły po marszu "pochwalić się" światu, że dokonały aborcji. Słynny "Manifest 343 opublikował prawicowy tygodnik "Le Nouvel Observateur". W przekonaniu sygnotariuszek był to gest niezwykłej odwagi z ich strony. "Byłyśmy świadome, że możemy trafić wszystkie do więzienia. I tak się stało z wieloma z nas" - opowiada jedna z sygnotariuszek Manifestu Claudine Monteil.
Na łamach dziennika "Le Figaro" wyjaśnia: "W tamtym czasie bałyśmy się zachodzić w ciążę. To był sam środek rewolucji seksualnej. Manifest był pokłosiem maja 68. Rosło w nas pragnienie wolności, pragnienie życia. Wtedy pełnoletniość osiągało się w wieku 21 lat. I by wziąć pigułkę antykoncepcyjną, potrzebna była zgoda rodziców na piśmie. Osobiście miałam wiele szczęścia, bo mój ojciec podpisał mi ją, kiedy miałam 18 lat. Moje koleżanki wyjeżdżały do Szwajcarii do drogich klinik, by tam dokonać aborcji. Większość jednak poddawała się zabiegowi w dramatycznych warunkach, choćby na kuchennych stołach w prywatnych mieszkaniach. Podpisałam więc ‘Manifest 343’ w geście solidarności. Co prawda, nie dokonałam aborcji, ale wiedziałam, co przeżywają koleżanki".
Większość z tych koleżanek, za "Manifest" została przekreślona w rodzinach. "Niektóre nawet wyrzucono z domów. Dla wielu rodziców byłyśmy źródłem wstydu. Wiem, że wiele kobiet, które się podpisały, straciło pracę" - opowiada Monteil.
"Le Figaro" pisze o całej sprawie jako o wielkim przełomie mentalnym, który dokonał się we Francji, "gdzie przez lata nikt nie wymawiał nawet słowa <<aborcja>>". "Udało się więc tym 343 odważnym kobietom, przełamać największe w naszym społeczeństwie tabu. I zmierzyć z prawdą".
Tekst w największym dzisiaj prawicowym dzienniku na Sekwaną znakomicie pokazuje, jak bardzo laickość i wyjałowienie społeczeństwa z religii i z Boga doprowadziło do absurdalnych schematów myślenia. Francuzi żyją w kłamstwie. I nim obrastają. Bo, niestety, do dzisiaj w przestrzeni publicznej, w języku, w mentalności Francuzów nikt nie rozszyfrowuje terminu <<aborcja>> - w tym sensie ona nadal jest rodzajem tabu. Gdyby zamiast: "aborcja", mówić prawdę o zabijaniu niewinnych dzieci, ich zagładzie, to czy przywołany tu "Manifest" by w ogóle powstał?
Determinacja i presja Francuzek nad Sekwaną była w latach 70. tak silna, że cztery lata po "Manifeście 343", weszła w życie pierwsza ustawa depenalizująca zabijanie nienarodzonych - prawo Veil było jednym z pierwszych tego typu w Europie. Ustawę podpisał prezydent Valéry Giscard d'Estaing.
W przyprawiającej o dreszcz negatywnych emocji rozmowie na łamach "Le Figaro", Claudine Monteil dodaje: "Jednym z przeciwników, z jakimi muszą zmierzyć się dzisiaj kobiety, jest czynnik religijny. Coraz bardziej wpływowy. Trzeba być czujnym, by nikt nie odebrał nam naszych praw".
Francja, niestety, konsekwentnie wypiera ze świadomości zbrodnie, jakiej dokonuje na milionach dzieci (tak na marginesie, podobno w ciągu kilku dekad w naszym kraju zabito nawet do 40 mln nienarodzonych - cały naród!). Mówi, że prawo do aborcji to sukces społeczny i słusznie wywalczone prawo kobiet. Ale do czego? Do zabijania?
O tym, że aborcja to nad Sekwaną nadal tabu, świadczy chociażby niedawno opublikowany list siedmiu biskupów. Pytają oni: "czy możemy dzisiaj we Francji rozmawiać jeszcze o aborcji? Dlaczego w tym kontekście mówimy o prawach kobiet, a nie o dramacie, jaki wdziera się przy tej okazji w ich życie? To dramat niweczonych niewinnych setek tysięcy dzieci. To dramat całej Francji, która staje się krajem śmierci". Biskupi podkreślili (ich list opublikował ten sam dziennik "Le Figaro"), że przeciwstawianie tzw. praw kobiet i praw dzieci jest dramatem. Że to sygnał całkowitego mentalnego zagubienia społeczeństwa. Pomieszania pojęć. "Nie chcemy nikogo osądzać. Chcemy bronić niewinnych istot. Apelujemy więc za nie: pozwólcie im żyć!".
Dobrze, by było, gdyby o tym właśnie napisała francuska prasa w Dniu Kobiet.
Joanna Bątkiewicz-Brożek