Dziś opuściliśmy Lesbos. Postanowiliśmy przepłynąć ostatnią trasę na kontynent razem z imigrantami.
Z Mityleny do Aten podróż trwała 11 godzin. Koszt biletów bez miejscówek wahał się w granicach 45 euro. Właściciele promów wstrzymali sprzedaż biletów na miejsca sypialne. Imigranci zostawiają po sobie straszny smród i bałagan, ciężko doczyścić kabiny. Nam udało się kupić (prawdopodobnie sprzedawane tylko obywatelom UE) miejsca w przedziałach z numerowanymi fotelami. Ale zacznijmy od początku…
Prom odpłynął o godzinie 20.00. Są dwie kolejki dla „białych” i imigrantów. Tylko tak mogę to określić, dlatego że klasyfikacja, kto którym wejściem wchodzi na prom, odbywa się jedynie po spojrzeniu na twarz przez funkcjonariuszy straży przybrzeżnej. Wszyscy imigranci są kierowani na ostatni poziom gigantycznego statku. Do pomieszczenia gdzie kiedyś było kasyno. Szczęściarze zajęli stoliki i ławki, reszcie została podłoga. Ci, którzy tam się nie mieszczą lub nie wytrzymują gryzącego w oczy i nozdrza smrodu setek przepoconych ciał, śpią w korytarzach, przedsionkach i na burtach całego promu.
Z innych miejsc czasami byli przeganiani przez załogę, która po czasie dała za wygraną. Nam udało się kupić miejsca w klimatyzowanych przedziałach - kiedy w nocy się przebudziłem miałem pod nogami chrapiącego Pakistańczyka z dzieckiem. Po drugim przebudzeniu połowa korytarza do wyjścia była zapełniona śpiącymi ludźmi, łącznie z miejscami na bagaże.
Po odbiciu promu od brzegu ludzie krzyczeli z radości. Jakiś facet krzyknął „Allahu akbar”, po czym szybko został uciszony, przez spoglądającego w moją stronę kolegę. Na tylnej burcie zgromadził się tłum ludzi. Panowała radość, jakby to był koniec drogi przez mękę i upokorzenia, jakby już widać było Niemców z otwartymi rękoma i uśmiechem na twarzy. Kolejne grupy chłopaków robiły sobie selfie. Czułem rozprężenie, cały czas miałem wrażenie, jakby ci wszyscy ludzie nie byli zupełnie świadomi, co ich jeszcze czeka…
Tego wieczoru pierwszy raz zobaczyłem modlącego się muzułmanina. Stanął w samym rogu prawej burty, rozłożył chustę, zdjął buty i po cichu naprzemiennie wstawał i klękał dotykając czołem pokładu. Udało mi się zrobić zdjęcie, choć jego kolega starał się początkowo mi to utrudnić cały czas mnie zagadując i stając tak, żeby zasłonić mi aparat.
Wszyscy byliśmy strasznie zmęczeni, niemiłosierny smród dawał się we znaki. Po dopłynięciu do Pireusu, portu przy Atenach, wszyscy szybko opuścili prom, ruszając taksówkami, autobusami i pieszo w kierunku centrum miasta…
Jakub Szymczuk