Polacy bojkotując referendum pokazali, co sądzą o robieniu z nas narzędzi w walce partyjnej.
07.09.2015 09:50 GOSC.PL
Dla wielu członków komisji referendalnych było to prawdopodobnie najłatwiej zarobione sto kilkadziesiąt złotych w życiu. Większość czasu spędzili na czytaniu książek, albo na wspólnym ponad podziałami oglądaniem filmów na tablecie. Późniejsze liczenie głosów zajęło im z reguły kilkanaście minut.
Chyba tylko oni czują się zadowoleni z tego, że do urn poszło niecałe 8 proc. uprawnionych do głosowania. Oni, oraz Ci, którzy tak jak ja, odczuwają Schadenfreude z tego, że obywatele pokazali, co sądzą o bez sensu rozpisanym referendum. Teraz politycy zaczną szukać winnych, a przede wszystkim wyprawiać wygibasy przy tłumaczeniu, co tak właściwie oznaczają wyniki. Usłyszymy, że Polacy nie dorośli do demokracji, bo nie chcą korzystać z możliwości wzięcia udziału w referendum, że za niską frekwencję odpowiada opozycja, która referendum nie chciała, albo że nieobecni nie mają racji i powinniśmy przyjąć wyniki plebiscytu takie, jakie były, nie oglądając się na frekwencję.
Akurat politycy – zwłaszcza opcji rządzącej – powinni siedzieć cicho w tej sprawie i liczyć na to, że jak najszybciej zapomnimy, że w ogóle odbyło się 6 września jakieś referendum. To oni bowiem pokazali, co sądzą o tym narzędziu demokracji bezpośredniej. Namawiając do bojkotu głosowania nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz ze stanowiska prezydenta Warszawy dali przykład, że można ignorować referendum choćby wtedy, gdy nie jest ono nam na rękę. Wyrzucając do kosza projekty licznych obywatelskich inicjatyw referendalnych dali dowód na to, że referendum traktują tylko jako narzędzie walki partyjnej, czego przypieczętowaniem była decyzja B. Komorowskiego o rozpisaniu wczorajszego plebiscytu.
Nie ma sensu nawet analizować tego, jak na poszczególne pytania odpowiedzieli ci, którzy zdecydowali się głosować. Sondaż, w którym ponad 90 proc. ankietowanych odmawia udziału, można od razu wyrzucić do kosza. Wyjątkowo niska frekwencja powinna dać politykom do myślenia. Moim zdaniem nie jest ona wynikiem źle zastosowanych narzędzi socjotechnicznych, jak mogą twierdzić spece od marketingu politycznego, ale wyrazem decyzji podjętej świadomie przez sporą część zaangażowanych w sprawy społeczne obywateli. Jeśli politycy rzeczywiście chcą wsłuchać się w nasz głos, muszą zacząć nas wreszcie traktować poważnie, nie zaś jak zabawki, które jedynie dostarczą im argumentów w walce z konkurentami.
Stefan Sękowski