Panie Boże, zapraszamy na badanie wzroku…
Święta Teresa z Lisieux powtarzała: „Bóg widzi nas takimi, jakimi będziemy w chwale”. Te słowa były dla mnie lokalnym trzęsieniem ziemi. Co to znaczy? Wstając rano, mogę marudzić, że nie chce mi się iść do roboty, przeżywam permanentny „stan wiecznego poniedziałku”, jestem wypluty (kto jak kto, ale Jonasz mógłby to napisać na swej wizytówce) i słaby. Bóg patrząc na mnie, widzi mnie już takiego, jak będę wyglądał w chwale Jego królestwa. Widzi we mnie godność swojego syna. Przypomina, już „nie należysz do samego siebie” (1 Kor 6,19). Jesteś członkiem rodziny królewskiej z wszelkimi konsekwencjami wynikającymi z tego faktu („wszystko moje do ciebie należy”). To naprawdę dodaje skrzydeł.
Gdy 22 lipca 2013 roku przyszedł na świat książę George, syn Kate Middleton oraz księcia Williama, nie było dnia, by przeglądający prasę Polacy nie plotkowali o nowinkach wyciekających z pałacu królewskiego. Niedobrze robiło się od tytułów na pierwszych stronach gazet: „Brytyjczycy oszaleli na punkcie dziedzica tronu”, „Pokazano światu Royal Baby” czy „Niemowlak został przewieziony samochodem, ale rodzice nieumiejętnie zapięli fotelik”. Pamiętam, że wówczas popatrzyłem na moje dzieci i pomyślałem, że są szczęściarzami. Zrozumiałem, że należą do rodziny królewskiej. Są dziedzicami tronu. I dotarło do mnie, że On w taki właśnie sposób na nie patrzy!
Ja, mhm
Gedeon mógłby z powodzeniem urodzić się w Rudzie Śląskiej, Orzeszu albo Chorzowie Batorym. Czuję w kościach, że był to „chop stond”. Miał w sobie charakterystyczny dla Ślązaków zdrowy, wyssany z mlekiem matki, sceptycyzm. Opis jego powołania jest jedną z moich ulubionych historii biblijnych. Wiecie, jak po śląsku brzmi zwrot: „Wysłuchałem pana uważnie, ale muszę powiedzieć, że zachowam na ten temat swój własny pogląd? To krótkie: „Ja, mhm”. Tak właśnie zareagował Gedeon na pojawienie się anioła.
Scena nie przypominała hollywoodzkiego obrazu. Gedeon… młócił na klepisku zboże. W dodatku po to, by szybko ukryć je przed Madianitami. „I wówczas ukazał mu się Anioł Pana. »Pan jest z tobą – rzekł mu – dzielny wojowniku!«. Odpowiedział mu Gedeon: »Wybacz, panie mój! Jeżeli Pan jest z nami, skąd pochodzi to wszystko, co się nam przydarza?«”. I tu nastąpiła wyliczanka zakończona konkluzją: „teraz Pan nas opuścił i oddał nas w ręce Madianitów”. Bóg rozmawia z facetem młócącym zboże, który wymawia się: „Wybacz, ród mój jest najbiedniejszy w pokoleniu Manassesa, a ja jestem ostatni w domu mego ojca”, widzi w nim… dzielnego wojownika. Nie szydzi. Nie przeszkadza Mu to, że Gedeon się boi. W słowach: „Witaj, dzielny wojowniku” nie ma niczego na wyrost.
„Pan zaś zwrócił się ku niemu i rzekł do niego: Idź z tą siłą, jaką posiadasz, i wybaw Izraela z ręki Madianitów. Czyż nie Ja ciebie posyłam?”. Kilka wersetów dalej czytamy, że „duch Pana ogarnął Gedeona” (Sdz 6,34). Dosłownie można to przetłumaczyć: „duch Pana ubrał się w Gedeona”. Założył go – jak zauważa Bill Johnson – jak rękawiczkę. Dlatego gdziekolwiek Gedeon się pojawiał, objawiała się przeogromna chwała Boga. Dotykała ludzi, zmieniała rzeczywistość. Bóg, patrząc na nas, widzi już konsekwencje swego wyboru. I ufa swojemu wyborowi. Nie przeszkadzają Mu nasze tłumaczenia: jąkam się, jestem niewymowny (Mojżesz), ani nawet dramatyczny krzyk: „Odejdź ode mnie” (Piotr).
Nas obowiązuje etykieta
Od lat porusza mnie scena namaszczenia Dawida na największego króla w historii Izraela. Wielokrotnie widziałem, jak ten właśnie opis otwierał w czasie rekolekcji ludzi, którzy nie mieli dobrych relacji z rodzicami. Dzięki tej historii zaczynali odkrywać to, w jaki sposób patrzy na nich sam Bóg. Gdy prorok Samuel zapukał do drzwi Jessego i poprosił go o przyprowadzenie swych synów, ten zaprezentował siedmiu. Nieprzypadkowo pada ta liczba. To symbol doskonałości. „Siedmiu wspaniałych”, jak w westernie. Chłopy jak dęby, kwiat izraelskiej młodzieży, jeden przystojniejszy od drugiego. Żaden z nich – powiedział prorok – nie zostanie królem Izraela. Nie masz już żadnego syna? „Mam jeszcze jednego – wybąkał Jesse. – Ale… on pasie owce”. To syn, który nie załapał się do elitarnego klubu „Siedmiu”. Najmłodszy, „zabrany od owczych zagród” został największym królem w historii Izraela.
W opisie powołania Dawida padają słowa, które są kluczem do zrozumienia tego, w jaki sposób patrzy na nas Bóg: „Pan jednak rzekł do Samuela: nie tak bowiem człowiek widzi jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce” (1 Sm 16). Z jednej strony jest niezwykle delikatny, „pamięta, że jesteśmy prochem”, a z drugiej przypomina: „Poznaj swą godność. Jesteś dzieckiem Króla”.
Pamiętam wzruszony głos pastora Kazimierza Barczuka, żyda, który w chorzowskim kościele św. Jadwigi opowiadał: „Dlaczego Bóg w Księdze Wyjścia nakazał, by spożyć baranka w całości? Izraelici nie mogli łamać kości. Dlaczego Bóg nie pozwalał im łamać kości? Bo Żydzi byli niewolnikami. Nie jedli dotąd baranków. Niewolnik jadł kość. Wysysał ją, obgryzał. Bóg powiedział: »Stop. Jesteście wolni i macie jeść jak wolni!«. Jesteśmy królewskim kapłaństwem. Nas obowiązuje etykieta. Świat będzie ci wmawiał, że jesteś nikim, a jesteś… dzieckiem Króla! Mamy jeść to, co jedzą królewicze. Naszym królem jest Chrystus. On zapłacił wysoką cenę, by ciebie i mnie wykupić. Bardzo wysoką cenę!”.
Wiecie, kim jestem?
Nie chciałem oglądać tego filmiku. Spodziewałem się syndromu trędowatych: nieustannego rozdrapywania ran, skargi. Kto jak kto, ale ona ma do tego prawo – myślałem. „Powinnam być ślepa i poparzona, powinnam być martwa, ale urodziłam się żywa. W akcie urodzenia mam napisane: »Urodzona w trakcie aborcji«, a poniżej jest podpis lekarza, który tę aborcję przeprowadzał” – opowiada Gianna Jessen, która urodziła się podczas dokonywanej na niej aborcji. Myliłem się. Ujrzałem silną, uśmiechniętą, przebojową kobietę, która nie tylko nie stawiała się ani razu w roli ofiary („chcieli mnie zabić!”), ale z uśmiechem rzucała do mikrofonu: „Nic nie możecie mi zrobić. Jestem dziewczyną Jezusa. Wiecie Kim jest mój Ojciec?”.
Zachwyciła mnie ta postawa. Nie roszczeniowa, ale pełna nadziei, światła, ufności. Jej matka poddała się aborcji w jednej z klinik Planned Parenthood. Wstrzyknięto jej do macicy zastrzyk z roztworem zawierającym sól i substancje powodujące skurcze. Mieszanka ta wyżera płuca i skórę nienarodzonego dziecka, a kurcząca się macica w ciągu 24 godzin wydala zmasakrowane ciało. Tym razem ten „zlepek komórek” ożył. Dziecko zaczęło płakać. „Kiedy mnie zobaczyli, doświadczyli horroru morderstwa” – opowiada Gianna. Dziewczynka została oddana pod opiekę zastępczej matce, która rozpoczęła jej żmudną rehabilitację. Godziny poświęcone dziecku przyniosły efekt: dziś Gianna jedynie lekko utyka. Skąd wzięła się przebojowość tej kobiety? – zastanawiałem się. „Pewnego dnia – wyjaśnia Gianna – zobaczyłam w jaki sposób patrzy na mnie Bóg”.
Fascynuje mnie sposób, w jaki Jezus patrzył na ludzi. On dostrzegał tych, których inni nie chcieli zauważyć. W jaki sposób otoczona pobożnymi Żydami, zgromadzonymi na modlitwie szabatu, kobieta została uzdrowiona? „Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy”. Zobaczył ją! „Ten, który widzi z daleka” spojrzał w oczy „tej, którą wszyscy dotąd traktowali jak powietrze”. Jesteś wolna od niemocy – usłyszała. Wygnana na pustynię Hagar, której płacz dotarł do uszu Boga, nazwała Go „El-Roi”: „Bóg, który widzi”. Syn marnotrawny przekonał się nawet, że widzi z daleka…
Marcin Jakimowicz