Największym przeżyciem dla mnie było widzieć, jak na twarzach ludzi zachodziły zmiany, które Duch Święty czynił.
Jest jesienny listopadowy dzień uczestniczymy z mężem w Weekendzie na Górze Św. Anny. Nastawieni sceptycznie, ale otwarci na to co Bóg proponuje nam w życiu. Weekend uwielbienia nie był dla nas nowością, bo w przeszłości uczestniczyłam w podobnych modlitwach uwielbienia prowadzonych przez księdza Suchonia podczas ewangelizacji w ramach Odnowy w Duchu Świętym, a z mężem braliśmy udział w Tygodniu Ewangelizacyjnym z Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Dzięgielowie organizowanym przez Państwo Alinę i Andrzeja Wiejów. Na wieczorach u księdza Suchonia byłam jeszcze licealistką i pracowały młodzieńcze emocje, a w Dzięgielowie uczestniczyliśmy już razem jako małżeństwo. Brakowało nam jednak tam naszej katolickiej duchowości - Eucharystii, sakramentu pokuty, adoracji Najświętszego Sakramentu. Po około 25 latach ponownie uczestniczyliśmy w modlitwie uwielbienia, tym razem obciążeni różnymi uprzedzeniami. Ale ja, jak to ja, zawsze parłam do przodu i tym razem też tak się stało. Józek zawsze z większą dozą ostrożności, swoim opanowaniem i rozwagą flegmatyka. Ja podeszłam do modlitwy wstawienniczej i otrzymałam Słowo Boże z listu do Galatów 1,10: „A zatem teraz: czy zabiegam o względy ludzi, czy raczej Boga? Czy ludziom staram się przypodobać? Gdybym jeszcze ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusa”.
Józek nie podszedł, widocznie jeszcze nie był gotów. Wracając do domu, dzieliliśmy się naszymi wrażeniami i uznaliśmy, że właściwie to nic takiego szczególnego żeśmy nie przeżyli, ale mieliśmy nadzieję, iż gdzieś to w nas będzie pracować. Otrzymany fragment nie dawał mi jednak spokoju, wszystko od tego czasu analizowałam przez pryzmat otrzymanego fragmentu. Mijały miesiące i zaangażowaliśmy się w prowadzenie kursu Alpha.
I nastał czas Weekendu na Górze św. Anny. Jadąc marzyłam o tym, żeby Józek dał się namówić na modlitwę wstawienniczą. Tam jednak coś mi w sercu podpowiadało, żeby Go nie ponaglać. Ja oczywiście starałam się inaczej niż zawsze nie ponaglać ciągle, jednak bywały momenty że nie wytrzymywałam w postanowieniu i delikatnie mówiłam: mężu, może jednak złamiesz się. Jako jedna z wielu wybranych do modlitwy wstawienniczej czułam się bardzo niegodna, jednak przygotowując się do modlitwy poczułam wewnętrzny spokój i przestało mi już tak bardzo zależeć, żeby Józek podszedł do modlitwy. Bóg przekonywał mnie w sercu, że każdy ma swój czas, a ja mam być „sługą Chrystusa”. Jednak idąc do miejsca modlitwy wstąpiłam do pokoju, gdzie był Józek i z nadzieją zapytałam: Podejdziesz dzisiaj? A on na to mówi: Żona, nie wiem co zrobię, bo patrz co mi się otwarło:1 Tym 2,12-15: „Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości....”.
– No nic – powiedziałam. – Zrób co chcesz.
I rozpoczęło się. Najpierw modlitwa uwielbienia, a następnie otrzymaliśmy błogosławieństwo kapłanów. Radość ogarniała moje serce, gdy wśród księży zobaczyłam ks. Proboszcza i ks. Michała, to było mi potrzebne, że to właśnie mój Ksiądz Proboszcz daje mi to błogosławieństwo i jak gdyby takie wewnętrzne przyzwolenie, którym rozesłał nas do modlitwy wstawienniczej.
Do mojej grupy podchodzili najpierw mężczyźni o imieniu Józef. I nagle spoglądam, a tu siada na krzesło kolejny Józek i na dodatek mój mąż. Jeszcze większa radość i pokój ogarnął moje serce. Nie potrafię opisać słowami mojego wzruszenia. Mimo długiego okresu między naszym podejściem do modlitwy wstawienniczej błogosławił nas ten sam kapłan ks. Janusz, co zresztą było cichym pragnieniem naszych serc, o czym sobie nie mówiliśmy wcześniej.
Największym przeżyciem tego wieczoru dla mnie było widzieć, jak na twarzach ludzi zachodziły zmiany, które Duch Święty czynił. Twarze ze łzami, ale promieniujące radością, blaskiem, wewnętrznym spokojem. Niebywałe doświadczenie, za co jestem Bogu wdzięczna, że mi pozwolił tego doświadczyć, poczuć co to znaczy przebaczająca miłość Boga, która przemieniała przez tych ludzi także moje serce. Bóg leczył moją duszę. Wróciłam do domu i walczę z moimi ułomnościami, ale jest jakoś inaczej.
Przeżycia tamtych chwil, te obrazy tych cudownych odmienionych ludzi, doświadczenie mocy Ducha Świętego rodzi we mnie pozytywny niepokój. Teraz, kiedy upadam, tamto wspomnienie uzmysławia mi, jak daleko odchodzę od Boskiej rzeczywistości. Nigdy wcześniej nie towarzyszyło mi takie uczucie.
Boże prowadź nas Twoimi drogami.
...Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi (Iz 55,6-9). Amen
Joanna