Nie minęło pół dnia od wejścia w życie zawieszenia broni podpisanego w Mińsku, a Ukraina już odnotowała 32 incydenty zbrojne.
Debalcewo i Mariupol są atakowane praktycznie bez przerwy, gdyż terroryści rosyjscy oświadczyli, że to „ich tereny i rozejm z Mińska tam nie obowiązuje”. Niczego podobnego w porozumieniu mińskim nie było, ale nikogo to po stronie „Noworosjan” nie obchodzi. Moskwa nie komentuje wojowniczych przechwałek separatystów, choć wystarczyłoby jedno słowo Putina, by watażkowie z Doniecka i Ługańska nie dostali już ani jednego naboju. Optymistyczne deklaracje kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Fran- çois Hollande’a o „zadowalającym stopniu przestrzegania rozejmu” szybko okazały się typowym chciejstwem. Wszystko wskazuje na to, że prezydent Władimir Putin nadal będzie grać separatystami. Zawsze ma w zanadrzu argument, że to Ukraińcy łamią rozejm, a on nad „ludowymi republikami” nie panuje. Rosyjskie media już zrzucają odpowiedzialność za wznowienie walk na „faszystowskich prowokatorów-banderowców”. Rosyjski konwój bez żadnych porozumień z władzami w Kijowie przekracza granicę ukraińską, a Ukraina nie czuje się ani trochę bardziej bezpieczna niż wcześniej.
Ale niezależnie od tego, czy porozumienie w Mińsku okaże się na dłuższą metę skuteczne – już teraz warto wskazać na cztery niepokojące aspekty umowy zawartej w stolicy Białorusi. Wymieńmy je w sześciu punktach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Semka