Co zrobić, gdy 700 tys. osób z dnia na dzień kredyt powiększa się o kilkaset tysięcy złotych? Można umyć ręce i powiedzieć: sami sobie winni. Czy na pewno?
Na wstępie, dla zwykłej uczciwości, sam mam kredyt we frankach szwajcarskich. Jestem żywo zainteresowany tym, by moje raty były jak najmniejsze. To chyba oczywiste. To był zresztą powód, dla którego kredyt we frankach był tak popularny. Przez lata banki przyznawały takie kredyty, bo na nich mogły więcej zarobić. W reklamach nazywały je„bezpiecznymi”, zaś doradców i konsultantów nagradzały kosmicznymi prowizjami. Było je stać. W ciągu ostatnich 10 lat na kredytach we frankach zarobiły kilkadziesiąt miliardów złotych. Więcej niż na złotówkowych. Co prawda instytucje państwowe nieraz sugerowały, by przyznawanie kredytów w walutach obcych ograniczyć, by inaczej (bardziej rygorystycznie) sprawdzać zdolność kredytową i inaczej liczyć wkład własny, ale to ograniczyłoby liczbę przyznanych kredytów. A to – z kolei – zmniejszyłoby zarobek banków. Jest zysk, jest i ryzyko. To także truizm. Tylko czy ryzyko było tak samo rozłożone pomiędzy „frankowego” klienta i banki jak zysk z „frankowych” kredytów? To jest coś, co powinno być dokładnie sprawdzone. Już z pierwszych analiz wynika bowiem, że w tym konkretnym przypadku banki nie ponosiły żadnego ryzyka, ale zarabiały krocie. Podczas gdy ich klienci byli na straconej pozycji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek