Od początku października nad francuskimi centralami atomowymi latają niezidentyfikowane drony. Czy to nowe zagrożenie terrorystyczne?
W Dreźnie 15 września zeszłego roku doszło do sytuacji, która, choć została przez prasę potraktowana jak anegdota, dała do myślenia wielu służbom specjalnym na całym świecie. Na miejskim placu trwał wiec przedwyborczy Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) z udziałem przewodniczącej, kanclerz Angeli Merkel. W pewnym momencie nad tłumem pojawił się niespełna 40-centymetrowy dron przypominający nieco dzieło modelarzy. Wylądował przed samą trybuną, 2 metry od szefowej niemieckiego rządu. Szybko okazało się, że sprawcą zamieszania był członek konkurencyjnej Partii Piratów, który chciał w ten sposób napiętnować tendencję państwa do nadużywania dronów do wideomonitoringu. Pani kanclerz wydawała się rozbawiona sytuacją, ale jej ochrona miała nietęgie miny. Dron był zdalnie sterowany radiem, miał podczepioną kamerę, z której obraz śledził sprawca. Problem polega na tym, że nawet do tak małego dronu da się podczepić również ładunek wybuchowy, który mógł zabić nie tylko panią kanclerz. Do wielu dotarło, że wcześniej czy później dronami będą posługiwać się osoby o bardziej kontrowersyjnych intencjach, a przeciwdziałanie im może być bardzo trudne. Ten uzasadniony niepokój widać dziś bardzo wyraźnie we Francji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jerzy Szygiel