Bardzo chciałbym napisać, że na rzymskim synodzie o rodzinie nie stało się nic niepokojącego.
Chciałbym, ale nie mogę. Co prawda sprawozdanie końcowe różni się zasadniczo od podsumowania dyskusji po pierwszym tygodniu obrad, ale zamęt wywołany tym pierwszym tekstem oraz wypowiedziami niektórych ojców synodalnych pozostał. Jakby na świecie nie dość było zamętu (szeroko o przebiegu i ustaleniach synodu piszemy na ss. 18–22). W znakomitej książce „Jak zachód utracił Boga” Mary Eberstadt przypomniała, że Kościół od początku głosił zasady moralne bardzo odmienne od powszechnie praktykowanych. „W pogańskim świecie, w którym chrześcijaństwo powstało, dzieciobójstwo nie należało do rzadkości (…), wiele niezamężnych kobiet miało dzieci, rozwód stanowił łatwy sposób wydobycia się z małżeńskiej niedoli (przynajmniej dla mężczyzn), a w niektórych tych sferach homoseksualizm był chlebem powszednim”. W takim świecie nauka Kościoła była, rzecz jasna, szeroko komentowana i odrzucana. W ogniu krytyki znalazł się sam Jezus wyjaśniający uczniom, że rozwód jest niedopuszczalny: „Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane”. Kościół katolicki, w przeciwieństwie do anglikańskiego czy protestanckiego, nie uległ jednak presji. Konsekwentnie odpowiadał „nie, nie i jeszcze raz nie” wszystkiemu, co jest grzechem. Stopniowo rozwijał też pozytywną naukę o małżeństwie i rodzinie, czego najświeższym przykładem jest teologia ciała św. Jana Pawła II.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Marek Gancarczyk