Swojego przyszłego męża pani Maria poznała w 1943 roku. Przyjechał raz do niej na rowerze z kolegą, któremu pani Maria wpadła w oko.
Ale wybrałam Bronisława – śmieje się pani Maria. Jej przyszły mąż został wpisany na listę do wywiezienia do Niemiec na roboty. W Krakowie wysłano go do szpitala na badania i tam udało mu się uciec z pomocą pielęgniarki. Podobny los mógł spotkać panią Marię, ponieważ i ją wpisano na listę. – Nie brali małżonków, więc zdecydowaliśmy się na ślub – wyjaśnia pan Bronisław. Ślub Marii i Bronisława Gałatów odbył się w Zasowie 22 lutego 1944 roku. – Był wtedy wielki śnieg i na jednym z mostków sanie się wywróciły. Wpadliśmy w zaspę, ja w samej sukience, ale było mi ciepło. Wesele było grane. Na obiad zabito kilka kaczek i gęsi, więc jedzenie było porządne, a przecież była wojna – wspomina pani Maria. Ona miała 15 lat, Bronisław 19. – Można się dziwić, że panna młoda była w takim wieku, ale ówczesny kodeks prawa kanonicznego dopuszczał taką sytuację, więc ślub mógł się odbyć – wyjaśnia ks. Marian Górowski, proboszcz w Górze Motycznej. Młodzi przez kilkanaście lat mieszkali w Zasowie, a później przenieśli się do Góry Motycznej, gdzie osiedli na ojcowiźnie z 5 hektarami ziemi. – To wszystko trzeba było obrobić, mąż pracował też w Stomilu. Przez 25 lat. Byliśmy przyzwyczajeni do pracy, bo ja – gdy miałam 11 lat – chodziłam do pracy do hrabiego Łubieńskiego w Zasowie – mówi pani Maria. Zajęć w domu i w polu przez siedem dni tygodnia nie brakowało. Na świat zaczęły przychodzić dzieci. Gałatowie mają trzy córki, osiem wnuków i siedem prawnuków. Wszyscy mieszkają bardzo blisko, tak że domy Marii, Bronisława i krewnych sąsiadów można nazwać śmiało Gałatówką. – W życiu bywało różnie, ale się nie biliśmy – śmieje się pani Maria. Najważniejsza dla nich jest miłość. – Myśmy się zawsze lubili, a jak się posprzeczaliśmy, to gniewy nie trwały długo. Jeszcze tego samego dnia się godziliśmy – podkreśla pan Bronisław.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Zbigniew Wielgosz