Franek fałszerz też się cieszy – i serdecznie gratuluje.
12.10.2013 17:36 GOSC.PL
Parę lat temu byłem z ekipą „Małego Gościa” w Ziemi Świętej. Przygotowywaliśmy tam kolejną edycję materiałów roratnich. Gdy modliliśmy się na Golgocie w jerozolimskiej Bazylice Grobu Pańskiego, podeszła do naczelnej Gabrieli Szulik jakaś kobieta i powiedziała: „Dziękuję za to, co robicie przez Małego Gościa”. – Kim pani jest? – zapytała zaskoczona Gabrysia. – To nieważne – uśmiechnęła się kobieta i po chwili znikła w tłumie pielgrzymów.
Taki „nieprzypadkowy przypadek”, uśmiech Pana Boga.
Jakoś mi to zdarzenie pozostało w pamięci, a dziś odżywa za sprawą nagrody „Totus”, jaką otrzymał „Mały Gość Niedzielny”.
Dla mnie to ważna rzecz, bo pracowałem kilkanaście lat w tym miesięczniku (do tej pory zresztą mam tam swoje poletko „Franka fałszerza”), i zostawiłem tam kawał życia i serca.
I myślę, że nam Pan Bóg pobłogosławił. Olbrzymia liczba czytelników, żywy odzew, liczba korespondentów, popularność i skuteczność podejmowanych akcji – to wszystko mówiło nam (bo myślę, że moi przyjaciele z redakcji podzielą ten pogląd), że „Mały Gość” spełnia najgorętsze pragnienie Jezusa: czynienie Mu uczniów.
Zawsze mieliśmy nadzieję, że ta nasza działalność, niezauważalna dla mediów „głównego nurtu” (kto by tam zwracał uwagę na jakieś pismo dla dzieci), jest głoszeniem Ewangelii. Mieliśmy świadomość, że kiedy jak kiedy, ale w takim wieku właśnie (późna podstawówka, gimnazjum) najczęściej decyduje się to, co najważniejsze. W tym wieku kształtują się postawy, dzieci wchodzą w kryzys wiary, którego wynik zdecyduje o podjęciu kluczowych wyborów życiowych. Dlatego „Mały Gość” podejmował i podejmuje wyzwania nieraz pod prąd tendencjom tego świata. Czystość, odwaga, męstwo, odpowiedzialność – takie rzeczy. Samo brzmienie tych słów odrzuca dziś ludzi, ale „Mały Gość” zawsze znajduje sposób, żeby znaleźć atrakcyjną formę dla tych nieustannie ważnych tematów.
Na jednym ze spotkań z młodymi czytelnikami, jakaś dziewczynka zapytała mnie: „Czy pan lubi dzieci?”.
Lubię dzieci, i cała ekipa „Małego Gościa” mogłaby powiedzieć to samo – choć dziś niebezpiecznie jest składać takie deklaracje. Bo dziś – jak powiedział nauczyciel w filmie „Pan Lazhar” – dzieci traktuje się jak odpady radioaktywne. Byle nie dotknąć, ani nawet się zbliżyć. W ten sposób garstka zboczeńców podyktowała naszej cywilizacji nieludzkie normy traktowania siebie nawzajem. Strach przed złym dotykiem odbiera dzieciom dobry dotyk.
Tym bardziej więc w czasie, gdy karłowacieje człowieczeństwo, cenne jest to wszystko, co umożliwia utrzymanie ciepłych, ludzkich relacji. A na poziomie czytelnictwa wciąż nie jest to jeszcze zabronione. Dzieci wciąż jeszcze mogą czytać słowa, które mówią im, że jest Ktoś, kto kocha je bezgranicznie i nie ma takiej rzeczy, która mogłaby tę miłość osłabić. „Mały Gość” to właśnie mówi. W różnej formie, poruszając różne tematy, interesując się całym światem – ale zawsze w tle jest świadomość, że Jezus jest Panem.
I oby czytelnicy „Małego Gościa” Go przyjęli, i uczynili Go centrum swojego życia.
Franciszek Kucharczak