Musiałam asystować przy terminacjach

Z Nikoletą Brodą, położną i socjologiem, która asystowała przy tzw. terminacjach ciąż, rozmawia Agata Puścikowska.

Dodam też, bo to ważne, że w większości przypadków, które znam, nie chodzi przecież o zmuszanie fizyczne do udziału w terminacjach. Chodzi po prostu o presję psychiczną, ekonomiczną, mobbing ekonomiczny. Obecnie jest trudno o pracę w zawodzie położnej, etatowa praca to często podstawa utrzymania całej rodziny. Więc naprawdę trudno się postawić i odejść z zawodu. Położne, które muszą utrzymać dom, boją się wychylać i jawnie buntować. Nie chcą się skarżyć do Izby Pielęgniarek i Położnych, bo wydaje się, że izby nie spełniają ich oczekiwań, a poza tym nie są raczej darzone zaufaniem. Natomiast sygnały o obecnej sytuacji dostaję od wielu położnych, a także  lekarzy (!) poprzez Fundację MaterCare. Próśb o pomoc, radę, jest dużo. Można mieć więc nadzieję, że w końcu strach przed pracodawcą zamieni się w konstruktywne, wspólne działanie. Obecnie impulsem do głośnego zabrania głosu było dla mnie wystąpienie pani Kai. Mam nadzieję, że podobnie moje głośne świadectwo będzie impulsem dla innych położnych. Chciałabym dodać odwagi tym, które się boją. Nie możemy być bezwolne, zastraszone. Jesteśmy profesjonalistkami, odpowiadamy za dobro kobiety i jej dziecka, dlatego powinnyśmy się szanować i  walczyć o swoje prawa. Społeczeństwo natomiast musi wiedzieć, że uczestniczenie w pozbawianiu życia dziecka 24-25 tygodniowego nie pozostaje bez skutków dla personelu medycznego i osób w to zaangażowanych! Położne również cierpią. I chociaż starają się „zapominać”, traktować swoje „obowiązki zawodowe” bez emocji - po prostu pozostaje w nich to, co widziały, w czym uczestniczyły. To niszczy psychicznie.

Od lat 90. nauczyliśmy się „rodzić po ludzku”, warunki w polskich szpitalach położniczych są coraz lepsze. Pacjentka i jej dziecko (zdrowe), traktowani są z większym szacunkiem.

- To prawda - moim zdaniem podejście do pacjentki i dziecka coraz bardziej się humanizuje. A jednocześnie istnieją ośrodki medyczne specjalizujące się w bezwzględnym rozwiązywaniu „ciąż, które nie rokują”. Przykry paradoks… Mnie, jako socjologa, bulwersuje też fakt, że nie istnieją badania dotyczące tego, czy postawiona podczas badań prenatalnych diagnoza dotycząca choroby dziecka, potwierdziła się po sztucznie wywołanym porodzie. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że część dzieci, u których podejrzewano czy zdiagnozowano prenatalnie jakąś ciężką i nieuleczalną chorobę, to dzieci zdrowe. Lub też, że ich choroba nie jest tak ciężka, jak przewidywali lekarze. Matki, które doświadczyły terminacji, często nie chcą wykonywania sekcji, nie chcą odbierać wyników, wracać do szpitala, gdzie TO się stało (i trudno im się dziwić…). Bardzo niepokojący jest też tryb informowania rodziców o niepozytywnej diagnozie prenatalnej. Gdy okazuje się, że dziecko w łonie matki jest prawdopodobnie chore, rodzice najczęściej słyszą:  „można ciążę zakończyć lub urodzić”. W takiej sytuacji matki bardzo często czują presję: popędzane przez lekarzy, aby szybko podjąć decyzję, straszone, że wada dziecka będzie ciężka, zrujnuje życie całej rodziny. Tymczasem rodzice powinni od razu przy wysłuchaniu wstępnej diagnozy usłyszeć, jaka jest alternatywa: zamiast zabicia dziecka powinni otrzymać kompleksową pomoc, by podjąć świadomą decyzję, wolną od nacisku osób trzecich. O tym mówią rekomendacje sygnowane przez autorytety medyczne w Polsce. Również z punktu widzenia zdrowia kobiety - pod względem psychicznym i fizycznym lepiej jest dla niej, aby urodziła naturalnie i pozwoliła godnie dziecku odejść.

Tymczasem w Polsce są tylko trzy hospicja perinatalne!

- Aż trzy! Jeszcze niedawno nie było ani jednego, potem powstało pierwsze w Warszawie. I powstają kolejne. Oczywiście, powinno być ich znacznie więcej - by w każdym zakątku kraju rodziny oczekujące na chore dziecko mogły liczyć na pomoc. Moim zdaniem z roku na roku będzie takich ośrodków przybywać. W każdym szpitalu, przychodni, która wykonuje badania prenatalne, powinny być dostępne ulotki, informujące kobietę, że choroba dziecka to nie wyrok. Że matka nie musi pozwalać na uśmiercenie własnego dziecka! Dziecko chore letalnie (nieuleczalnie), jak twierdzą niektórzy, nie będzie skazane „na straszliwe cierpienie” - o ile zaraz po porodzie otrzyma odpowiednią pomoc paliatywną. Natomiast kobiety oczekujące na dzieci z podejrzeniem Zespołu Downa powinny być kierowane do organizacji wspierających rodziny z takimi dziećmi. Lekarz nie powinien, podczas informowania o chorobie dziecka, ograniczyć się tylko do suchego przekazania diagnozy i informacji o prawnej możliwości zakończenia ciąży. Moim zdaniem lekarz powinien zapewnić kobiecie poczucie bezpieczeństwa, okazać akceptację i skierować do miejsc, w których matka otrzyma pomoc.

 

« 1 2 »

Agata Puścikowska