Musimy być wiarygodni

Zdolność do przyznania się do błędów jest nam, czyli Kościołowi, potrzebna. Także w temacie pedofilii.

Oglądałem w piątek konferencję prasową z siedziby episkopatu w sprawie pedofilii w polskim Kościele. Z jednej strony mieliśmy przykład michalitów, którzy na podejrzenia o pedofilię jednego ze swoich zakonników zareagowali stanowczo i szybko. Mieliśmy przykład powołania specjalnego koordynatora episkopatu ds. ochrony dzieci i młodzieży. Z drugiej wystąpienie kanclerza kurii warszawsko-praskiej, który w arogancki sposób komentował fakt, że w jego diecezji ksiądz skazany za pedofilię, jeszcze przez pół roku pracował z ministrantami. I niestety, z całej tej konferencji zapamiętane będzie właśnie rozpaczliwe wystąpienie ks. Lipki.

Przecierałem oczy ze zdumienia. Nie dlatego, że nie wierzyłem w istnienie problemu pedofilii w Kościele w Polsce. Dlatego, że nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek wierzący w Jezusa może tak bagatelizować problem.

Wytyczne Stolicy Apostolskiej są jasne: pojawia się podejrzenie o pedofilię – ksiądz, którego sprawa dotyczy, powinien zostać natychmiastowo odsunięty od pracy z dziećmi i młodzieżą. I, co warto podkreślić, wcale nie oznacza to przedwczesnego i bezprocesowego stwierdzenia jego winy. To czysto zdroworozsądkowa procedura bezpieczeństwa. W diecezji warszawsko-praskiej stało się inaczej: proboszcz, pomimo, że w marcu został skazany przez sąd za „inną czynność seksualną” z nieletnim, sprawował funkcję i opiekował się ministrantami jeszcze we wrześniu. Został przeniesiony dopiero po tym, gdy sprawę nagłośniła jedna ze stacji telewizyjnych. Co by było, gdyby nie nagłośniła? Pewnie dalej by pracował. Notabene, przeciwko księdzu toczy się jeszcze drugi proces – w sprawie molestowania innego ministranta.

Jeszcze bardziej przykre były reakcje kanclerza kurii warszawsko-praskiej, który na pytania dziennikarzy, dlaczego oskarżony ksiądz nadal sprawował funkcję proboszcza, odpowiedział że… ksiądz dopiero wrócił z wakacji (wrześniowych przyp. red.).  Ks. Lipka mówił też, że proboszcz z Tarchomina od nieprawomocnego wyroku złożył apelację. Natomiast „inne czynności seksualne wobec nieletniego”, jasno sprecyzowane w wyroku, określił jako kwestię… interpretacji.

Dobrze wiemy, że podejście ks. Lipki i kurii warszawsko-praskiej nie jest w tym temacie jednorodnym obrazem polskiego Kościoła. W wielu przypadkach reakcje są natychmiastowe – co celnie, podczas konferencji, podkreślił Marcin Przeciszewski, szef KAI. Kiedy podobna sytuacja miała miejsce kilka lat temu w mojej diecezji, przełożeni zareagowali od razu, odsuwając księdza od pracy z dziećmi.

Ani ja, ani tysiące katolików, którym zależy na Kościele, nie wydajemy wyroku na proboszcza z Warszawy. Jednak znam rodziców – mocno związanych z Kościołem – którzy po obejrzeniu konferencji zastanawiają się nad wypisaniem dzieci z ministrantury czy innych grup dziecięcych. I wcale nie dlatego, że podejrzewają księży opiekunów o chore ciągotki. I wcale nie dlatego, że są poza Kościołem. Przeciwnie: zależy im na Kościele! Po prostu jednak stracili ufność, że gdyby w parafii działo się coś niepokojącego w relacjach między księdzem a dziećmi, a przełożeni kościelni o tym wiedzieli, nie staną po stronie najsłabszych.  

I na koniec, ku rozważeniu. Z jednej strony mamy bardzo jednoznaczne wytyczne Kongregacji Nauki Wiary w sprawie reagowania na przypadki pedofilii w Kościele. Mamy wzorcowy model rozliczenia się z tym problemem przez Kościół w Irlandii i wielu innych miejscach. Z drugiej przykład z Warszawy. Proporcje niby jasne – jednak niestety –  o ile warszawska kuria nie przyzna się do błędu, jej postępowanie wejdzie na stałe do masowego obrazu postrzegania Kościoła. Same procedury walki z pedofilią to za mało. One muszą być stosowane w praktyce. Przez wszystkich, zdroworozsądkowo i z perspektywy szerszej niż kurialne biurko. Niezależnie od tego, czy sprawa dotyczy jakiegoś wikarego z odległej wioski czy kolegi z roku księdza kanclerza, czy kogokolwiek innego. Stawką jest bezpieczeństwo dzieci i wiarygodność Kościoła w świecie.  Nie wiarygodność ordynariusza czy kanclerza kurii. Nawet nie wiarygodność diecezji. Wiarygodność Kościoła jako tego, który głosi światu Ewangelię. Co miał zrobić ordynariusz w sytuacji, gdy okazało się, że skazany proboszcz wciąż pracuje z dziećmi? Nie tylko zakazać mu pracy z najmłodszymi, ale zwołać konferencję prasową i odważnie przeprosić. Nie wysyłać kanclerza, który kłócąc się za wszelką cenę, próbuje udowodnić, że szare jest bliższe bieli niż czerń, ale stanąć przed kamerami, przyznać do błędu i przeprosić.

Jeśli nie znajdziemy w sobie dość determinacji, by zmierzyć się z własnymi słabościami, to całe nasze głoszenie będzie wyglądało karykaturalnie. I nie chodzi o to, byśmy stali się Kościołem idealnych ludzi. Bo to chyba byłoby myślenie utopijne. Chodzi o zdolność do autorefleksji. Nie dla siebie czy dla lepszego samopoczucia. Nie dla poczucia triumfu tych, którzy na okrągło próbują wmawiać światu, że Kościół to banda chciwych pedofilów w sukienkach. Dla Ewangelii, do której głoszenia jesteśmy wszyscy, jako ochrzczeni, wezwani.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister