Czegoś takiego w historii jeszcze nie było. Podnoszenie wraku statku, który ma wyporność 114 tys., ton wydawało się niemożliwe. Nawet w czasie trwania operacji szanse jej powodzenia oceniano na 50–60 procent.
Jak często bywa, do tragedii doszło z powodu ludzkiej głupoty i porażającej wręcz bezmyślności. Wieczorem 13 stycznia 2012 roku ogromny statek pasażerski „Costa Concordia” wypłynął z włoskiego portu w Civitavecchia w 10-dniowy rejs po Morzu Śródziemnym. Na pokładzie bawiło się ponad 3200 pasażerów, pracowało ponad 1000 członków załogi. Kapitan jednostki Francesco Schettino chciał pokazać pasażerom pięknie oświetloną nocą wyspę Isola del Giglio i postanowił statkiem kolosem przepłynąć wąskim przesmykiem pomiędzy wystającymi z wody skałami. Statkiem o szerokości 40 metrów i długości prawie 300 metrów nocą manewrował w przesmyku o szerokości 68 metrów. O 21.45 statek uderzył w podwodne skały. Później w sądzie kapitan tłumaczył, że skała nie była zaznaczona na jego mapach. Ale to nie ma nic do rzeczy, bo tak ogromnego statku tak blisko brzegu w ogóle nie powinno być. Krótko po rozerwaniu burty i wlaniu się do środka dużych ilości wody statek zaczął się przechylać, przestała działać siłownia i jednostka utraciła zdolność manewrową. Dryfujący i zanurzający się statek osiadł kilometr dalej na bardzo stromo schodzącym w głąb wody skalistym brzegu. W wyniku katastrofy zginęły 32 osoby. Ewakuacja i wydobywanie rannych trwało dwie dobry.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek