Czy księża mają dużo pieniędzy? Albo inaczej – czy Kościół ma dużo pieniędzy?
Pamiętam moją pierwszą wikariuszowską wypłatę. Co nie znaczy, że pamiętam ile tego było – od lat czterdziestu czterech kilkakrotnie zmieniała się wartość pieniądza, wytrwale zwanego złotówką. Pamiętam jednak wrażenie, jakie na mnie ta pierwsza pensja wywarła. Nigdy przedtem tyle w ręce na raz nie miałem. Kilka banknotów i rolka z drobnymi. Zdawałem sobie sprawę z tego, że oprócz tej sumy mam dach nad głową i wszystko pod tym dachem, łącznie ze śniadaniami, obiadami i kolacjami. A ciotka proboszcza była mistrzem kuchni! Wypłaty się zmieniały, w różnych parafiach ich sposób naliczania był inny, na miesięczne wydatki starczało, ale zaszaleć nie było czym, odkładałem „na książeczkę” jakąś cząstkę, nawykły do tego od dziecka. Jako proboszcz o ten dach nad głową i o całą resztę sam zadbać muszę, paragony zbieram więc skrzętnie.
Skąd te wspomnienia w felietonie? No bo ostatnio co rusz to ktoś o tych księżowskich pieniądzach mówi. Od papieża poprzez biskupów po dziennikarzy i „ekspertów” najczęściej niechętnie do „kościelnych” pieniędzy nastawionych. Każdy rację ma. Tyle, że każda z tych racji jest osadzona w innym kontekście, a nawet w innym znaczeniu takich samych słów. Nie mówiąc o inności doświadczeń wypowiadających je ludzi. Pomijam oczywiście racje propagandowe, bo i takich nie brakuje – tyle że z tymi dyskutować nie sposób.
Czy księża mają dużo pieniędzy? Albo inaczej – czy Kościół ma dużo pieniędzy? Gadanie. Kościół czyli kto? Parafia? Która? Są zamożne – podobnie jak zamożne bywają gminy czy miasta. Ale są biedniutkie parafijki, w których wydatek rzędu stu złotych jest problemem nie lada. A księża? Podobnie. Co po części tylko zależy od zamożności parafii. I to właśnie mnie boli – różnice! Wielkie różnice w zamożności i biedzie tak parafii jak i księży. Wydaje mi się to poważnym zaniedbaniem na naszym wewnątrzkościelnym podwórku. Ale tego wątku jakoś dziwnie nie dostrzegają wszyscy, których rzekome bogactwo Kościoła kłuje w oczy. Naprawę całej tej drażliwej dziedziny zacząłbym właśnie od systemowego wyrównania krzywdzących, a czasem krzyczących różnic. Cóż, mogę tylko o tym pisać – i czynię to nie po raz pierwszy.
Trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Otóż dawny, komunistyczny i wrogi Kościołowi system zmuszał do ukrywania nie tylko prawdziwych, ale jakichkolwiek danych finansowych. Te czasy szczęśliwie minęły, ale pewien styl utrwalił się. Na to nałożyło się „amerykańskie” podejście, iż dżentelmeni o pieniądzach nie mówią. W takiej atmosferze trudno cokolwiek porządkować. Problem jest bez wątpienia trudny i złożony. Zatem „janosikowe”? Nie wolno zapomnieć, że metody Janosika były zbójnickie. A przecież dobry cel zbójnickich metod nie uświęca. Czy zatem skonsolidowanie finansów choćby na poziomie diecezji? Też nie. Obsługa każdej złotówki zacznie kosztować całkiem sporo. Jakaś forma funduszu kapitałowo-solidarnościowego? Może. O sprawie powinni zacząć myśleć ekonomiści w służbie Kościoła. Same hasła niewiele znaczą, a jałowe dyskusje w telewizyjnych programach tylko utrwalają stereotypy.
Ks. Tomasz Horak