Kim jest abp Hoser?

Człowiek Kościoła Afryki, Francji, Belgii i Polski - otwarty na ludzi, niezależnie od ich kondycji, wyważony i ciepły, ale także mistrz ciętej riposty i baczny obserwator na pozór drobnych szczegółów, a przy tym niezłomnie broniący kościelnej ortodoksji – taki obraz abp. Henryka Hosera, biskupa warszawsko-praskiego, wyłania się z opinii wielu osób, które spotkały go i współpracowały z nim w różnych dziedzinach i okresach jego posługi.

- Pamiętam, gdy przyszedł do seminarium, już jako lekarz, szybko okazało się, ku naszemu zaskoczeniu, że jest jednym z nas, choć jego język, zachowanie już wtedy wskazywało na większą dojrzałość. W tamtych czasach matura była bardzo ważna, bo bez niej nie można było kontynuować studiów w seminarium. Ktoś napisał w gazetce seminaryjnej, że matura jest kluczem do kapłaństwa. A on w odpowiedzi na to odpisał, że matura jest potrzebna, ale to powołanie jest kluczem do kapłaństwa; ustawił nas i miał rację – wspomina seminaryjny kolega ks. Zbigniew Pawłowski, obecnie rektor sanktuarium Matki Bożej w Kibeho w Rwandzie. – To był człowiek Boży, który żył wiarą, założył w seminarium koło misyjne, i to wypływało z jego głębokiej wewnętrznej potrzeby oraz wiary, którą wyniósł z rodziny – dodaje.

Ród Hoserów wywodzi się z Augsburga, skąd przeniósł się do Czech, a potem do Warszawy. Tutaj, na przełomie XIX i XX wieku, przodkowie abp. Hosera, założyli jedno z największych i znanych przedsiębiorstw ogrodniczych. Wspomina nawet o nim Bolesław Prus w „Lalce”: „Mój poczciwy Wokulski daje fontannę, sztuczne śpiewające ptaszki, pozytywkę, która będzie grała same poważne kawałki i mnóstwo dywanów. Hoser dostarcza kwiatów...”. W biskupi herb arcybiskupa wpisana jest m.in. rodzinna historia – obok gwiazdy betlejemskiej z herbu pallotynów widnieją na nim trzy języki ognia, widoczne również w herbie rodzinnym, gdyż przodek abp. Hosera, burmistrz Augsburga, walczył z pożarem miasta.

Podczas Powstania Warszawskiego, dwuletni wtedy Henryk, stracił ojca i dziadka. Jego matka była głęboko wierzącą osobą i w duchu tej wiary wychowała córkę i syna. Przyszły arcybiskup służył jako ministrant do Mszy św., którą odprawiali w pobliskich Duchnicach księża pallotyni. Nie bez wpływu na decyzję o kapłaństwie miał także jego ówczesny katecheta ks. Aleksander Kamiński, zaprzyjaźniony z domem Hoserów. Ta decyzja przybrała konkretny kształt w dwa lata po studiach medycznych wraz ze wstąpieniem do Wyższego Seminarium Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego w Ołtarzewie.

Bliski człowiekowi

– Oddanie i dzielenie się tym, co mam, z potrzeby serca, to było obecne cały czas we wszystkim, co robił – podkreśla ks. Pawłowski. – Razem przyjechaliśmy do Rwandy w 1975 r. Pracowaliśmy i mieszkaliśmy w jednym domu przez 13 lat. On, jako lekarz, zakładał w Kigali w Rwandzie Ośrodek Medyczno-Socjalny oraz Centrum Formacji Rodzinnej, a ja tworzyłem parafię, byłem proboszczem. Teraz żartobliwie mówi, że był moim wikarym, bo bardzo dużo mi pomagał. Wzajemnie sobie pomagaliśmy – nie było nas stać na zatrudnienie kierowcy karetki, więc przez jeden tydzień on woził chorych, a przez drugi ja. Nie widziałem lekarza, który sam nosiłby chorych na noszach do karetki i tyle razy wstawał w nocy, żeby pomagać ludziom – mówi ks. Pawłowski. – Noc zapadała o godzinie szóstej po południu, siadaliśmy i gadaliśmy, nie było przecież internetu i tak łatwo dostępnego telefonu. Bardzo dużo mi pomógł, przez doradzanie, rozmowy. Choć nigdy nie nazywaliśmy naszej relacji przyjaźnią, po prostu nią była – dodaje.

Do ośrodka, którym abp Hoser kierował 17 lat, przyjeżdżali ludzie z całej Rwandy. Sprowadzał tam lekarzy różnych specjalności, z którymi współpracował. W tym czasie pełnił też wiele innych funkcji. Był duszpasterzem, proboszczem, pełnił też funkcję sekretarza Komisji Episkopatu ds. Służby Zdrowia, a potem Komisji Episkopatu ds. Rodziny. Przez kilka lat był też przewodniczącym Związku Stowarzyszonych Ośrodków Medycznych w Kigali (BUFMAR), kierownikiem Centrum Monitoringu Epidemii AIDS i programu opieki psycho-medycznej i socjalnej chorych na AIDS.

Był także przez kilka lat delegatem prowincjała Polskiej Prowincji Księży Pallotynów, a przez 10 lat pełnił funkcję przełożonego Regii Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego. Poza tym był przełożonym Konferencji Wyższych Przełożonych Instytutów Zakonnych i Stowarzyszeń Życia Konsekrowanego w Rwandze (COSUMA).

- Z tego okresu w Kigali pamiętam, że byłam pełna podziwu dla pracy i charyzmy abp. Hosera. Był świetnie zorganizowany, ośrodek był zawsze pełen ludzi, którzy dostawali tam nie tylko poradę lekarską, ale też leki, co było ogromnie ważne, widziałam, że on wkłada w to serce – wspomina Danuta Pilecka, dr nauk ekonomicznych i socjologicznych, która w połowie lat 80-tych wraz ze swoim mężem lekarzem, wysłannikiem Światowej Organizacji Zdrowia i przedstawicielem ministerstwa zdrowia, spędziła w Rwandzie dwa lata. Opowiada, że to były stosunki przyjacielskie - wspólne posiłki, spędzane święta.

– Siedzieliśmy wielokrotnie przy tym samym stole. To był człowiek pełen humoru i żartów, słuchaliśmy muzyki, rozmawiali, grali w karty, był niezwykle otwarty. Pamiętam też jego Msze, które były pełne życia, ludzie żywo reagowali na jego słowa, klaskali, jeśli coś im się podobało – dodaje Pilecka. Wspomina, że po ponad 20 latach spotkała Księdza Arcybiskupa w Warszawie; rozpoznał ją i pamiętał jej imię. – Ostatnio, gdy widzieliśmy się, byłam ze swoją córką, która opowiadała, m.in. o swoich kłopotach, na co Ksiądz Arcybiskup mówi: „Madziu, to jedziemy na tym samym koniu, Twoje kłopoty to nic w porównaniu z moimi” – opowiada Pilecka.

Za życiem

- Jak ważny jest dla abp. Hosera człowiek widać właściwie w każdym przejawie jego działalności. – Gdy w Rwandzie uczył naturalnych metod planowania rodziny, było to niechętnie przyjmowane przez rząd i międzynarodowe organizacje, które promowały antykoncepcję. Natomiast bardzo dobrze było to przyjęte przez samych Afrykańczyków, gdyż rodzina jest dla nich świętością. A on był w tym bardzo konsekwentny, zresztą zawsze był człowiekiem bardzo integralnym, odpowiedzialnym za to, co rozpoczął. Jego ówczesna przeciwniczka ideologiczna w kwestiach kontroli urodzeń po wojnie straciła wszystko i przyszła do mnie z prośbą o pomoc. I wtedy pomyślałem, że Hoser by jej pomógł, więc pomogłem – mówi ks. Pawłowski.

Abp Hoser w swoim nauczaniu i działaniu podkreśla, że wartość każdej kultury czy cywilizacji mierzy się stosunkiem do człowieka w tych momentach jego życia, które wymagają zależności i opieki ze strony otoczenia. Życie jest dla niego wartością bezwzględną, bezdyskusyjną i niezbywalną jako wartość absolutnie podstawowa i najwyższa. Chrześcijaństwo zaś jest religią życia a nie śmierci i postawa człowieka w tym względzie winna być zdecydowana. To zdecydowanie wielokrotnie okazuje w całej swojej działalności duszpasterskiej.

Konflikt pomiędzy Hutu i Tutsi w Rwandzie narastał latami, w 1990 r. wybuchła wojna domowa, podczas której Kościół próbował łagodzić konflikt. Biskupi powołali komisję, w której byli, m.in. abp Hoser i ks. Pawłowski. – Przygotowaliśmy cztery listy pasterskie, oparte na Piśmie Świętym, aby uspokoić ludzi. My ich nie etykietowaliśmy w żaden sposób, dla nas nie miało znaczenia z jakiego są plemienia, mało tego, często tego nie wiedzieliśmy. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, że przewodniczący komitetu parafialnego, którego zabito, był Tutsi – mówi ks. Pawłowski. Podkreśla, że abp Hoser, pomimo swojej łagodności i siły spokoju, zawsze umiał powiedzieć 'nie', jeśli chodziło o obronę prawdy. – Dlatego uważam za ogromnie krzywdzące mówienie o nim, że był stronniczy. Jeśli ktoś tak mówi, powinien ponieść karę, chyba że świadomie chce zniszczyć to, co piękne i prawdziwe – konstatuje ks. Pawłowski. Dodaje, że Kościół organizował też sesje, na których szkolono ludzi, jak pokojowo rozwiązywać konflikty, nie reagować przemocą na przemoc. Mediował także pomiędzy poróżnionymi stronami, organizował spotkania młodzieży z Hutu i Tutsi, aby mogli nawiązać pokojowe kontakty.

Gdy abp Hoser wyjeżdżał z Rwandy na początku września 1993 r. nikt jeszcze nie przewidywał ludobójstwa, które wybuchło w kwietniu 1994 r. i trwało do lipca tego roku. W tym czasie Ksiądz Arcybiskup odbywał swój rok formacyjny w Jerozolimie, potem na stażu ultrasonografii w warszawskim Szpitalu Bródnowskim oraz w Rzymie. Tam został mianowany ekspertem na pierwsze zgromadzenie Synodu Biskupów dla Afryki, który zbiegł się w czasie z masowymi mordami w Rwandzie. Na Synodzie był jedynym przedstawicielem tego kraju, gdyż żaden inny biskup nie mógł dojechać na jego obrady. Gdy zaś na początku sierpnia 1994 r. wrócił do Rwandy, zaczął jako wizytator apostolski ciężką pracę organizacyjną, odbudowując tamtejszy Kościół przez najbliższe półtora roku.

- Gdy abp Hoser przyjechał do Rwandy zaczął podnosić tamtejszy Kościół od podstaw, bo biskupi byli na uchodźstwie, zostało sześciu księży, którzy dopiero zaczęli się ujawniać gdy przyjechaliśmy, nie było Nuncjatury Apostolskiej. On zaczął to wszystko organizować od nowa, od samego początku. Pomógł zorganizować pierwsze zebranie episkopatu, wspierał ludzi duchowo, spowiadał, rozmawiał, pomagał też materialnie, bo oni nie mieli nic. Wykonał wówczas ogromną robotę ojcowską, po prostu okazywał serce każdemu, kto tego potrzebował. Jeździł też po całym kraju, od nowa organizował parafie, odbudowywał diecezje – opowiada ks. Pawłowski. – Jako wysłannik Ojca Świętego miał nawet większe uprawnienia niż nuncjusz, ale nie korzystał ze wszystkich, bo jest człowiekiem niebywale skromnym – dodaje. Podkreśla, że Rwandyjczycy, którzy uczestniczyli we wspólnotach podstawowych, tworzonych w parafiach przez misjonarzy na wzór wspólnot z Ameryki Płd. czy Brazylii, nie brali udziału w ludobójstwie.

Dzięki pomocy abp. Hosera udało się uruchomić Nuncjaturę. Ks. Pawłowski wspomina, jak po raz pierwszy sekretarz w Nuncjaturze telefonował, podczas gdy on trzymał kable w rękach, by to w ogóle było możliwe.

« 1 2 3 4 5 »